im. Władysława Broniewskiego

O harcerskim sposobie bycia

001. Druhu drużynowy, pogadajmy trochę o harcerskim sposobie bycia…

PRACA METODYCZNA

hm. Jan Chojnacki przy udziale
hm. Jadwigi Kosakowskiej *

Rozdziały:

01. Kto, z kim i o czym
Tak, masz rację, wcale nie musiałem w tytule zaznaczać, że będziemy mówić o harcerskim sposobie bycia. Wystarczyłoby napisać o naszym – a i tak wszyscy by się domyślili, że chodzi o harcerstwo. Bo jeżeli harcmistrz i harcmistrzyni na ów temat rozmawiają z drużynowym, to nikt w Polsce nie może mieć wątpliwości, jakiego środowiska to dotyczy. Tylko bowiem w harcerstwie funkcjonują tego rodzaju słowa i już samo nazewnictwo stanowi harcerski wyróżnik w powszechnej obyczajowości.

A co rozumiem pod pojęciem naszego sposobu bycia? Obaj wiemy, że największym dobrem duchowym polskiego skautingu jest to, co wynika wprost z Przyrzeczenia i Prawa Harcerskiego. Dziś jednak porozmawiajmy trochę o sprawach mniej zasadniczych, ale również dobitnie znamionujących harcerstwo. Myślę o głęboko zakorzenionych – oraz rodzących się na naszych oczach – obyczajach oraz symbolach. Są one bez wątpienia wielką wartością w omal już stuletnim Związku.

Specyficzne zjawiska obyczajowe spotykamy w czasie ognisk i przyrzeczeń; w pieśniach, okrzykach, nazwach, symbolach, stroju, zdobnictwie, kronikarstwie a także w innych przejawach życia organizacji. Pomówmy dzisiaj zarówno o tradycyjnych kotwicach obrzędowych, które godne są kultywowania niezależnie od trendów cywilizacyjnych i pokoleniowych, jak i o możliwości wzbogacania utrwalonych już przejawów ceremoniału. Myślę zresztą, Druhu drużynowy… (Druhny, wybaczcie, że zwracam się tylko do drużynowego, nie ułatwia pisania i czytania pokrętna stylistyka zwracania się do funkcyjnych obu płci).

Myślę więc, Druhu drużynowy, że będąc zapalonym harcerzem – a tylko tacy pchają nasz wóz do przodu – wprowadziłeś w drużynie (ot tak doraźnie, może dla zabawy) jakiś nowy obyczaj, a potem – ani się obejrzałeś – jak znalazł się on w waszym żelaznym repertuarze. Dziś żaden z twoich druhów nawet sobie nie wyobraża, że można by się bez owego rytuału obyć. Ja na przykład – przygotowując kiedyś trasę biegu harcerskiego – zauważyłem uschniętą, ale wciąż sterczącą ku niebu, sosenkę. Jej grubość nie przekraczała sześciu centymetrów. Podobnego dziwoląga nigdy wcześniej nie spotkałem. Przy samej ziemi była tak poskręcana, że po odcięciu i ustawieniu do góry nogami, przypominała rzecz bardziej skomplikowaną niż biskupi pastorał. Po okorowaniu ponabijałem na niej znaczki i plakietki związane z udziałem w zlotach, rajdach itp. Zanim powiesiłem znalezisko w harcówce i rozpocząłem zbiórkę kręgu, żartobliwie stuknąłem owym pastorałem o podłogę naśladując marszałka sejmu. Od tego czasu – zgodnie z życzeniem kręgu – bez trzykrotnego stuknięcia ową osobliwą laską nie mogła się rozpocząć ani zbiórka, ani ognisko. Z czasem powstał nawet przesąd, że pominięcie tego zwyczaju może wróżyć niepowodzenie.

Myślę, że w podobnie przypadkowy sposób albo ze świadomego zamysłu, główny nurt tradycji harcerskiej bywa wzbogacany w zastępach, drużynach, kręgach, szczepach, hufcach, a nawet na szczeblu Głównej Kwatery, gdzie zaistniał na przykład nie tak dawno obyczaj wręczania zasłużonym dla harcerstwa osobom laski skautowej. Z kolei, w czasie ogólnopolskich złazów seniorów i starszyzny harcerskiej umacnia się zwyczaj publicznego przekazywania buławy kolejnym komendantom. Buława – „inkrustowana” znaczkami kilkunastu poprzednich złazów – podczas uroczystego apelu zostaje wzbogacona o symbol złazu bieżącego (niczym drzewce sztandaru podczas wbijania gwoździ). Nowa obrzędowość potrafi się też rodzić w skali międzynarodowej. Przywołajmy choćby, kultywowaną z powodzeniem wędrówkę z Betlejemskim Światłem Pokoju.

Uważasz, że do obyczaju skautowego nie powinniśmy włączać symboliki? Mógłbym się od biedy z tobą zgodzić, ale wówczas mielibyśmy pewnie niedosyt. Dlaczego? Gdyż nieliczne symbole – o których będziemy rozmawiać – mają już siwe brody, przeważnie wiąże się z nimi ceremoniał, ale – co najważniejsze – wbrew pozorom nie są to znaki proste. Koniczynka wcale nie oznacza rośliny lub tego, że harcerka kocha przyrodę. Gwiazdki zaś nie wiążą się na przykład z fragmentem Wielkiej Niedźwiedzicy! A ileż tajemniczych symboli zawiera postać krzyża harcerskiego? Jakiż cywil domyśliłby się, że chropowatości na nim oznaczają dobre uczynki? Słowem, w obyczajowości harcerskiej tkwi generalnie dążenie do tworzenia głębokich, ideowych znaczeń, czego bodaj najstarszym i najdobitniejszym dowodem jest lilijka.

Jest pewne, mój drogi, że nawet gdybyśmy nie wiem jak chcieli się w naszej rozmowie popisać znajomością przedmiotu, rozmowy na temat obrzędowości nie wyczerpiemy, bo to nader szeroka rzeka, która stale płynie, miejscami zmienia koryto, a i w jej dopływach też można znaleźć spore bogactwo. Poza tym pewnie daleko mi będzie do obiektywizmu w ocenie zjawisk, ponieważ mam – wprawdzie długi – ale tylko jeden życiorys harcerski i jedną parę oczu, a w najlepszym razie dwie – jeśli uwzględnić piękniejsze, a przede wszystkim znacznie młodsze źrenice współdziałającej ze mną druhny Jagody.

02. Śpiewajmy wszyscy, ilu jest tu nas...
Z ogniskiem, Przyrzeczeniem, maszerowaniem i generalnie z etosem harcerskim, nierozerwalnie związane są pieśni. Towarzyszyły harcerstwu od zarania. Można wiec rzec, że obrzędem jest już samo śpiewanie jako absolutnie nieodzowny składnik żywiołu skautowego. Andrzej Małkowski, tak pisał w podręczniku dla instruktorów: Pieśni są bardzo ważnym czynnikiem w wychowaniu skautów i zacieśnianiu między nimi więzów braterstwa. To też instruktor powinien poświęcić im pilną uwagę i starać się nauczyć skautów poprawnego śpiewania.

Ta myśl twórcy harcerstwa spełniła się w nadmiarze. Do dziś harcerze śpiewają w marszu, podczas apeli, ognisk, modlitw, pogrzebów, złazów, zlotów krajowych i zagranicznych, a nawet podczas poważnych konferencji i zjazdów. W niektórych śpiewnikach (i kronikach) znajdują się zestawy piosenek na każdą porę obozowego dnia. Mam tu na przykład „Pieśni harcerskie”, wydane w Chicago. Pod tytułem Dzień harcerki znajdujemy słowa i nuty następujących utworów (na dwa glosy):* 1.Wstawanie, 2. Mycie się, 3. Wykłady, 4.Odpoczynek, 5. Obiad, 6. Cisza, 7. Wywiady, 8. Wieczerza, 9. Gawęda, 10. Spać.

*/O.M.Żukowski:CZUWAJ,Chicago1945.

Harcerstwo posiada już co najmniej pół tysiąca własnych pieśni, będących jego wielopokoleniowym, twórczym dorobkiem. Utwory zawarte są w dziesiątkach śpiewników wydanych lokalnie, bądź centralnie, a – zapisywane odręcznie podczas zbiórek i obozów – goszczą także w milionach zeszycików byłych i obecnych członków Związku. Piosenek harcerskich jest tak wiele, że moje wyliczenia, Druhu drużynowy, możesz przyjmować jedynie orientacyjnie i to z reguły z poprawką w górę. To samo dotyczy twórców, a nie wykluczam też pewnych usterek w datowaniu.

Etos harcerski wiąże się nierozerwalnie z piosenką, szczególnie obrzędową, i tak jest postrzegany przez społeczeństwo. Piosenki, które traktuję jako wciąż żywotne i popularne, zaznaczę tłustym drukiem. Jest to wybór subiektywny i pewnie różniłyby się bardzo na przykład od twojego, gdybyś się podjął podobnego zestawienia. Do czasu odzyskania niepodległości śpiewano w skautingu (harcerstwie) kilkadziesiąt piosenek. Były to między innymi: „Rota”, „Wszystko, co nasze”, „Święta miłości”, „Już lipa roztula”, „Ledwie skowronki”, „Bracia skauci dosyć kurzu”, „Naprzód drużyno harcerzy”, „I tak sobie śwista”, „Gdy szedłem raz od Warty”,„Płonie ognisko”. Ich twórcami byli: M. Konopnicka, H. Wieniawski, I. Kozielewski, O. Drahonowska, Wł. Bełza, Wł. Sawicki i J. Braun. Inne powstawały spontanicznie podczas obozów i wycieczek – stąd nader często spotykamy w śpiewnikach konotacje: autor nieznany.

* * *

Tu mała dygresja. Skłonni jesteśmy przypuszczać, że pieśń „Płonie ognisko i szumią knieje” – znakomitego tarnowianina, harcerza i poety Jerzego Brauna – to od początku twór poważny, omal elegijny w nastroju, i posiadający tylko dwie zwrotki. Tymczasem życie niekiedy płata autorom figle i to, co dziś odśpiewujemy na stojąco i w ogniskowym uniesieniu, to jedynie refren długiej, zawadiacko-satyrycznej piosenki „Nasze harce.”

Kawał chleba do plecaka, na przekąskę pół ziemniaka,

Laska w dłoni a na skroni kapelusik druh.

A drużyna dzielne chłopy, będzie tego do pół kopy,

Przez zagony na wsze strony wielki czynią ruch.

Gdy ich burza w polu złapie, krzyczą sobie; a tom wpadł!

Gdy im deszczyk na nos kapie, każdy wesół, gwiżdże rad!

Jeden zastęp rozbił namiot, drugi go porządnie zmiótł.

Robią łóżka a poduszka z obozowych der.

Jeden w gaju gałąź pociął, drugi wodę leje w kocioł,

Do ogniska drzewo ciska i gotuje żer.

Płonie ognisko i szumią knieje, drużynowy siadł wśród nas.

Opowiada starodawne dzieje, bohaterski wskrzesza czas:

O rycerstwie od kresowych stanic, o obrońcach naszych wschodnich granic,

A ponad nami wiatr szumny wieje i dębowy huczy las.

W tym namiocie na wycieczce dusim się jak śledzie w beczce.

Zastępowy nie ma głowy i usnęła straż.

A przebiegły wróg tymczasem wlazł do krzaków za szałasem.

Wnet nas złapie, warta chrapie, śpi komendant nasz.

Krzyczę hura! Awantura, cierpnie skora, cały drżę.

Wróg się hurmem wali szturmem, biada śpiącym – będzie źle!

Wróg się zakradł jako złodziej, z czartami się za łeb wodzi,

Zrobił hałas, zdobył szałas i zwyciężył nas.

Pół prowiantu skonsumował, do plecaka resztę schował,

Kawę schłeptał, ogień zdeptał i umyka w las,

Już do odwrotu glos trąbki wzywa, alarmują ze wszech stron.

Staje wiara w ordynku szczęśliwa, serca biją w zgodny ton.

Każda twarz się uniesieniem płoni, każdy laskę krzepko dzierży w dłoni

A z młodzieńczej się piersi wyrywa pieśń potężna, pieśń jak dzwon!

Jerzy Braun zmarł w roku 1975. Mógł się więc za życia cieszyć obserwując, jak patynuje się część jego zwykłej, obozowej piosenki i przybiera postać kultową we współczesnym harcerstwie. Jest czego zazdrościć druhowi Jerzemu!

Co jednak ciekawe? Ostatnio stałem się właścicielem śpiewnika : Jerzy Braun. Nasze Harce. Wilno 1922.*/ Komentarz pod słowami piosenki informuje, że jest to fragment Szopki harcerskiej tegoż autora, natomiast przy nutach (str.12) znajduje się następujący tytuł: NASZE HARCE (na nutę „Sinaj Hora”). Wynikałoby z tego, że nie była to oryginalna melodia Jerzego Brauna..

*/ Podtytuł: Zbiór nowych pieśni i piosenek harcerskich. Nakładem H.S.W. w Krakowie. Filia w Wilnie (Sp. z ogr. odp.)

W latach II Rzeczypospolitej powstało kilkadziesiąt nowych utworów, na czele z tak znanymi, jak: .„O Panie Boże”, „Świetlany krzyż”, „Z miejsca na miejsce”, „Po całej Polsce”, „Płonie ognisko w lesie”, „Idzie noc”, „Jak dobrze nam”, „Podnóża moich gór”, „Stokrotka”, „Pod żaglami Zawiszy”, „Dalej wesoło” (tylko słowa), „Choć biedy dwie” (tylko słowa), „Już rozpaliło się ognisko”. Autorzy w połowie są nieznani, a słowa, lub melodię do więcej niż jednej piosenki ułożyli: St. Bugajski, St.. Łoś, o. Emski, Br. Szczepańcówna, O. Drahonowska.-Małkowska, Halina Czajówna.

* * *

Do dziś śpiewamy kilkanaście piosenek, które powstały w okresie okupacji. Są to m.in.: „Hej chłopcy” – K. Krahelskiej, „Marsz Mokotowa” – Karnisz-Jezierskiego i J. Markowskiego, „Deszcz jesienny” – M. Matuszkiewicza, „Szturmówka” – St. R. Dobrowolskiego i J. Ekiera, „Dorota” i „BS” – J. Dargiela oraz <„Pałacyk Michla”. Słowa do tej ostatniej J. Szczepański ułożył spontanicznie w czasie walk (na nutę: „Nie damy popradowej fali”) – piosenka cechuje się zawadiackim, autosatyrycznym humorem, bardzo bliskim harcerskiemu sposobowi bycia.

* * *

Na przestrzeni lat 1945-48 dorobek ZHP powiększył się w przybliżeniu o dalsze 20 piosenek, wśród których do popularnych należały: „Otwarte okna”, „W nadwiślańskim grodzie”, „Słoneczny marsz”, „Piosenka instruktorska”, „Harcerska piosenka”, „Szare płótna namiotów nad brzegiem Turawy”. Głównymi twórcami melodii tego okresu byli: J. Dargiel, J. Chojnacki, St. Bugajski.

* * *

W latach 1956-1988 rzeka harcerskich piosenek potężnieje na tyle, że rodzą się ich setki. Ma to związek z akcjami: „Zamonit”, „Bieszczady” i „Frombork”, z corocznymi festiwalami w Kielcach i Siedlcach, z festiwalami chorągwianymi* i setkami festwali hufcowych, z funkcjonowaniem kilku szkół instruktorskich oraz ośrodków specjalnościowych, generujących własny repertuar (np. żeglarski). Rozwojowi pieśni sprzyjało hojne dotowanie ZHP, co pozwalało na istnienie w Głównej Kwaterze Wydziału Kultury (z etatem muzyka) i ogłaszanie wielu konkursów. Poważną rolę w mnożeniu i promowaniu utworów odgrywało kilkanaście zespołów artystycznych o profesjonalnym poziomie, takich jak: chór Władysława Skoraczewskiego, „Gawęda”, „Słoneczni”, „Dzieci Płocka”, „Wołosatki”, „Słowianki”, „Wartaki” itp.

*/ Autor działał m.in. w sztabie festiwali KIELCE ’86 i ’87, był zastępcą Komendanta Zlotu Śpiewających Zastępów podczas festiwalu SIEDLCE ‘87 oraz wiele razy przewodniczył jury festiwali chorągwianych i hufcowych. W swoim dorobku posiada kilkadziesiąt piosenek, z których większość znajduje się w śpiewniku „Płynie z Mazowsza harcerska najprostsza” – (drugie wydanie) Warszawa 2003, a niektóre wydrukowane zostały wcześniej w: „Już rozpaliło się ognisko”, Warszawa 1983; „Śpiewnik Harcerski”, Warszawa 1988; „Śpiewnik Zastępu”, Warszawa 1985; J. Skiba „Z dziejów piosenki harcerskiej”, Warszawa 1993; „Małachowianka”, Płock 1995; „Dzienniczek uczestnika Światowego Zlotu Harcerstwa Polskiego ZEGRZE’ 95”; „Śpiewnik na całe życie”, Wrocław 2000; „Historia pisana piosenką 1910-2000”, Warszawa 2000 oraz „Na tropie” 1947, nr 13; „Czata” 1987, nr 13; „Czuwaj” 1997, nr 11.

 

W śpiewnikach harcerskich znajdujemy m.in. utwory napisane do słów poetów: J. Ficowskiego, J. Kerna, A. Rymkiewicza, E. Stachury, K. Wierzyńskiego, K. I. Gałczyńskiego, W. Chotomskiej, R. Ulickiego, a wśród kompozytorów spotykamy m.in.: Wł. Szpilmana, J. Wasowskiego, Wł. Korcza i A. Sikorowskiego. Zaś do najbardziej płodnych twórców tego czasu należą: R. Pomorski, M. Souczek, P. Frankiewicz, A. Starzec, J. Kurczewski i J. Maciejewski, D. Rosner, J. Chojnacki, Z. Piasecki , Wł. Korcz, J. Mentel i M. Sulej.

Bogactwo utworów niosło różnorodność form, treści i nastroju, przy czym przynajmniej połowa repertuaru w warstwie słownej nie posiadała odniesień do jakichkolwiek znamion harcerstwa, takich jak namiot, obóz, plecak, drużyna, ognisko itp. Liczba piosenek zaczęła uniemożliwić ich przyswojenie przez każdego harcerza i wobec tego pojawiała się przemijająca moda na niektóre utwory, albo funkcjonowały one jedynie w określonych zespołach, chorągwiach, hufcach, wśród uczestników konkretnych festiwali lub akcji typu Operacja Bieszczady. Do piosenek tego czasu popularnych w całym harcerstwie można zaliczyć: „Bieszczadzki rajd”, „My, Cyganie”, „Harcerzem być”, „Lato z komarami”, „Przechyły”, „Szuwary”, „Wędruj z nami”, „Ja mam tylko jeden świat”, „Gdzie ta keja”, „Plonie ognisko na polanie”, „Cygańska ballada”, „Hawiarska koliba”, „Bieszadzki trakt”, „Hej, przyjacielu”, „Zielony mundur”, „Tylko chcieć”, „I znów jesteśmy razem”, „Ogień”, „Mały obóz”.

Nade wszystko jednak upowszechniła się we współczesnym harcerstwie przepiękna dumka – nieznanego autorstwa „Krajka”, która najprawdopodobniej żyć będzie w harcerstwie tak długo, jak ono samo:

1. Chorałem dzwonków dzień rozkwita,

jeszcze od rosy rzęsy mokre,

we mgle turkoce pierwsza bryka,

słońce wyrusza na włóczęgę.

 

R. Drogą pylistą, drogą polną, jak kolorowa panny krajka,

słońce się wznosi nad stodołą, będzie tańczyć walca…

A ja mam swą gitarę, spodnie wytarte i buty stare, wiatry niosą mnie …

 

2.Zmoknięte świerszcze stroją skrzypce,

żuraw się wsparł o cembrowinę,

wiele nanosi wody jeszcze, wiele się ludzi jej napije.

 

3. Jest przy ognisku zawsze z nami,

jak druh serdeczny, jak brat-łata!

Ta swojska piosnka, z harcerzami,

przewędrowała kawał świata:

*/ Trzecią zwrotkę Krajki ułożyłem osobiście, gdyż dwie pozostałe nie zawierają jakiegokolwiek odniesienia do harcerstwa. J.Ch

 

W latach dziewięćdziesiątych dalej powstawały piosenki i powstają dziś, choć nie tak masowo, co wiąże się pewnie ze zmniejszeniem liczby harcerzy. W tym okresie ułożyłem sześć piosenek, ale pozwolę sobie przytoczyć tylko jedną, powstałą w lutym 2003 r., ponieważ nabiera (zaskakującej dla autorów)** popularności. Jest to pieśń modlitewna, poświecona Patronowi Harcerstwa Polskiego, błogosławionemu ks. phm. Stefanowi Wincentemu Frelichowskiemu, zwanemu za życia druhem Wickiem.

1. Zamieszkaj Druhu znów pod namiotem,

i przy ognisku wraz z nami siądź,

a zapatrzony w lot iskry złotej

naszym rzecznikiem u Pana bądź.

 

R. Błogosławiony, czuwaj nad nami

Patronie naszych niełatwych dróg.

Po całym świecie bądź z harcerzami,

jak w ziemi ojców świątynny próg.

 

2. Harcerz-instruktor w orszaku świętych

– przepiękny przykład, jak godnie żyć.

Jest dla nas wzorem – Stefan Wincenty

– jak się radować i lepszym być.

 

3. Jest ku świętości najprostszą drogą

służyć bliźniemu ze wszystkich sił,

kochać przyrodę, Ojczyznę, Boga

– jak On to czynił, gdy wśród nas był.

** Słowa: Beata Chomicz i Jan Chojnacki. Muzyka: Jan Chojnacki ( 22. II. 2003 )

 

Zauważyłeś, że wśród twórców piosenek z lat 1945- 2003 znajduje się także moje nazwisko i pytasz, jak to się stało, skoro z zawodu jestem architektem, a nie muzykiem? To prawda, jednak muszę ujawnić, że pewne przygotowanie miałem, bo aż przez dwa miesiące uczyłem się gry na akordeonie u prawie niewidomego organisty, pana Hurskiego. Natomiast domorosłym kompozytorem zostałem wyłącznie dlatego, że byłem kiedyś w życiu drużynowym! Tak, tylko dlatego. Nie wierzysz? To posłuchaj.

Tak byliśmy spragnieni obozowania, że w czasie bardzo wczesnych ferii wielkanocnych, które wypadły na przełomie marca i kwietnia 1945 r., zorganizowałem tygodniowy obóz w lesie nad jeziorem Urszulewskim. Na szczęście nie potrzeba było wówczas żadnych zezwoleń sanepidów, nadleśnictw, strażaków lub władz oświatowych. Udało nam się zdobyć dwa namioty z demobilu, jakieś kociołki, sprzęty kucharskie oraz niezbędne do obozowania narzędzia. Znalazło się około 30 ochotników a każdy z nich – oprócz siennika i osobistego wyposażenia – musiał zabrać chleb, kaszę, cukier, mąkę, słoninę i inne produkty określone przez drużynowego.

Na furmankę załadowaliśmy sprzęt kwaterunkowy, kotły i plecaki, a sami pomaszerowaliśmy dziesięć kilometrów piechotą. Po rozbiciu namiotów chłopcy udali się do najbliższej wsi po słomę. Pamiętam jak dziś – pochód mrówek z bagażem większym niż one same. Tak wracali polną ścieżką, jeden za drugim, moi harcerze z wypchanymi po brzegi siennikami. Nie budowaliśmy prycz na tak krótki okres, natomiast od ziemi oddzielał nas jedynie materac z suchych gałązek. Spaliśmy pokotem w przepełnionych namiotach a zimno przytulało chłopaków do siebie, bo ani ubranie, ani dwa koce absolutnie nie wystarczały. Humor jednakże dopisywał i rozgrzewaliśmy się podczas forsownych zajęć, gier, biegów oraz – w razie konieczności – przy stale palącym się ognisku – watrze. W miarę upływu czasu moja odpowiedzialność jako komendanta za bezpieczeństwo i zdrowie uczestników obozu wciąż rosła.

Na domiar złego pod koniec spadł nagle śnieg i chociaż wkrótce zaświeciło słońce, to jednak zmuszeni byliśmy do zwijania przemoczonych namiotów. Nie mieliśmy już pieniędzy na furmankę i oprócz plecaków także ciężki brezent i gruby, drewniany stelaż, trzeba było nieść do Sierpca na plecach. Nie było innego rozwiązania. Początkowe kilometry jakoś się przeszło, ale dalsze? Zarządzałem coraz częstsze zmiany i coraz dłuższe postoje, natomiast droga do miasta jakby się wciąż wydłużała.

Od czego jednak zatroskany, ale zaradny drużynowy? Kiedy chłopcy odpoczywali na skarpie przydrożnego rowu, błyskawicznie ułożyłem pierwszą w życiu, niewielką i wesołą piosenkę. Jej refren brzmiał następująco:

Głowa do góry, dziarska mina,

harcerską piosnkę w sercach nosim,

hej! mazowiecka my drużyna

z numerem dziewięćdziesiąt osiem!

Aż trudno uwierzyć, ile taka rzecz znaczyła w ręku harcerskiego instruktora! Prosta, niezwykle łatwa do zapamiętania piosneczka natychmiast chwyciła, podniosła chłopców na duchu i pozwoliła – już bez odpoczynku – dotrzeć do Sierpca. Myślę jednak, że najważniejsze było umieszczenie konkretnego numeru drużyny w tekście piosenki, ponieważ czyniło to rzecz niepowtarzalną, wyłączną dla moich harcerzy.

Miałem oczywiście ze sobą maleńki akordeon, który ułatwiał i nagłaśniał śpiewanie, kiedy maszerowaliśmy staromiejskimi uliczkami i kiedy otwierały się okna zaciekawionych i witających nas serdecznie mieszkańców. Trzeba pamiętać, że samochodów prawie wówczas nie było i przemarsz kolumny środkiem jezdni nie wymagał ani zezwoleń, ani wstrzymywania ruchu. Moi druhowie maszerowali dumni śpiewając własną piosenkę po zwycięskim pokonaniu trudów wczesnowiosennego biwakowania i nader uciążliwego marszu.

Tak więc sam widzisz, co może zdziałać drużynowy w razie potrzeby, a że w ślad za tym uda mu się ułożyć dalszych kilkadziesiąt pieśni, i to nie tylko harcerskich, to już sprawa na osobną rozmowę.

Przytoczyłem już słowa Andrzeja Małkowskiego, który mówił o wadze piosenek dla żywiołu harcerskiego w sensie wychowawczym, ale myślę, że warto rzucić parę zdań na temat sentymentalnego znaczenia harcerskiej piosenki i jej zapadania w duszę człowieka nawet na całe życie. Zamiast filozoficznych wywodów może zilustruję to przykładem.

Znalazłem się na obozie, na którym spartańskie warunki egzystencji, samodzielność uczestników w podejmowaniu szybkich decyzji, samodyscyplina w szkoleniu i zadania polowe. Był to kurs przeznaczony dla harcerzy dorosłych, z reguły będących już po maturze i w stopniu co najmniej harcerza orlego. Nad zalewem w Turawie namioty mieściły ośmiuset druhów z całego kraju, skierowanych na kurs podharcmistrzowski (II CAS). Każda z chorągwi miała tu własny obóz. Ja znalazłem się w obozie Chorągwi Mazowieckiej.

Komendantem Mazowsza był hm. Zygmunt Rybicki „Żuk”. Lubiliśmy go wyjątkowo, ponieważ był stosunkowo młody (21 lat), przystojny, był świetnym organizatorem, zawsze potrafił wygłosić ciekawą gawędę a ponadto lubił brać udział w śpiewie i harcerskich kawałach. Otaczała go przy tym aura szaroszeregowego bohaterstwa.

Podczas II CAS-u oprócz zajęć teoretycznych i egzaminów odbywały się liczne i trudne sprawdziany praktyczne, powiązane przeważnie z tzw. biegami harcerskimi. Niektóre z tych zajęć ocierały się omal o wstępne próby komandosów, np. w pokonywaniu przeszkód wodnych, wchodzeniu na drzewa, opatrywaniu i ewakuacji rannych, w sygnalizacji niekonwencjonalnymi sposobami, naturalnym wyżywieniu się w lesie i w polu, rozpalaniu ognia przy pomocy huby oraz krzemienia itp. (Nic przeto dziwnego, że w powstałej tam piosence mogłem śmiało użyć słów: „Instruktorskie drużyny zdają egzamin bojowy…”)

Do trudniejszych zadań – bo związanych z bezpieczeństwem zdrowotnym kilkudziesięciu osób – należało też przyrządzenie całodziennego wyżywienia dla własnego obozu przez zaledwie dwóch harcerzy. Przeszedłem szczęśliwie te wszystkie próby. Ponadto bardzo szybko stałem się osobą bardzo lubianą przez przełożonych i rówieśników, ponieważ grałem i śpiewałem. Najważniejsze zaś, że już w pierwszym tygodniu ułożyłem piosenkę, która stała się dumą naszego obozu, a potem nawet wygrała konkurs nie byle jaki – przewodniczącym jury był sam Jerzy Dargiel. Piosenka była niezła, jednakże jej największą zaletą było to, iż była chętnie śpiewana, zanim jeszcze Jerzy Dargiel się u nas pojawił. A oto jej tekst:

Szare płótna namiotów stoją nad brzegiem Turawy

– to obóz nasz już gotów do twardej, harcerskiej zaprawy.

Ta ziemia krwią ojców święcona do wielkiej nas wzywa roboty,

Niech porwie nas praca szalona, niech biją nam serca jak młoty.

 

Podajmy sobie dłonie, harcerze z Polski całej.

Niech ogień radości zapłonie w młodzieńczej duszy śmiałej,

niech głownie z naszego ogniska z Opola przez kraj wędrują,

niech zapał nam z oczu tryska, niech szczęściem się twarze malują.

 

Instruktorskie drużyny zdają egzamin bojowy,

wesołe, dziarskie miny – aż szumi bór stary, sosnowy.

Zapachem leśnej żywicy tak dobrze oddychać głęboko,

po starej śląskiej ziemscy z piosenką wędrować szeroko…

* * * Po trzydziestu czterech latach od pamiętnego II CAS-u nad Turawą przebywałem w Płocku z okazji jubileuszu osiemsetlecia powstania szkoły, która obecnie nosi miano „Małachowianki”. Wówczas to między innymi w piwnicach tej prastarej budowli otwarto piękną i obszerną harcówkę. Zebrali się tam dawni drużynowi oraz funkcyjni 89 Mazowieckiej Drużyny Harcerzy i ad hoc zaimprowizowali program polegający na serwowaniu anegdot z czasu pełnienia funkcji w harcerstwie oraz na przeplataniu tych opowieści piosenkami. Mnie wyłowiono spośród tysięcznej rzeszy absolwentów – bodaj jako ostatniego. Nagle serce mi mocniej zabiło, kiedy schodząc po schodach usłyszałem z głębi izby gremialnie i bardzo głośno śpiewaną piosenkę „W nadwiślańskim grodzie”.

 

Gdy zjawiłem się w harcówce, zaistniał zaskakujący entuzjazm, a moi dawni druhowie nie przestając śpiewać wzięli mnie na ramiona i podrzucali pod sufit. Potem, podobnie jak poprzednicy, przytoczyłem anegdotę z mego harcerskiego życiorysu.

Dokładnie w tym momencie, w odległych drzwiach harcówki ukazał się nie kto inny, tylko świadek moich dawnych, obozowych inscenizacji, a wówczas rektor Uniwersytetu Warszawskiego, profesor Zygmunt Rybicki. Przebywał wtedy w Płocku w jak najbardziej oficjalnej misji. W tym momencie stała się rzecz potrójnie zdumiewająca – nie tylko dla uczestników harcerskiego spotkania, ale także i dla mnie osobiście.

Po pierwsze bowiem, stojąc jeszcze w drzwiach, magnificencja wyciągnął nieoczekiwanie obydwie ręce i z niekłamanym okrzykiem zadowolenia: – O, Jasiu Chojnacki! – przebiegł przez harcówkę, aby mnie uściskać serdecznie, niczym najbliższego przyjaciela. Był to gest o tyle zaskakujący, że podczas II CAS-u pozostawaliśmy jedynie na stopie służbowej i nigdy nie mówiliśmy do siebie po imieniu. Natomiast po zakończeniu obozowania w Opolskiem, aż przez 34 lata nie miałem żadnej okazji do bezpośredniego z nim spotkania. Natomiast poczynając od lat sześćdziesiątych ze zrozumiałym zainteresowaniem śledziłem z daleka coraz to liczniejsze wzmianki o wciąż wzrastającej karierze uniwersyteckiej dawnego komendanta. Muszę się przyznać, że w latach 1969 – 1980 byłem wręcz dumny, widując go od czasu do czasu na ekranie w zdobnej gronostajami rektorskiej szacie. Ta jego wysoka godność – jak mi się wydawało – tworzyła między nami dystans nie do przebycia i osobiście nigdy bym się nie odważył na poufałość li tylko z tytułu dawnych, epizodycznych więzi harcerskich.

Po drugie – natychmiast po tym przywitaniu magnificencja poprosił mnie o zaśpiewanie naszej piosenki znad Turawy i myślę, że właśnie ona uczyniła mnie w jego oczach kimś bardzo bliskim Poza tym – jak się okazało – pomimo tak odległego czasu i wciąż wzrastającej pozycji społecznej Zygmunta Rybickiego gdzieś w zakamarkach jego pamięci ta drobna piosenka z młodzieńczych czasów pozostała czymś na tyle ważnym, że dla niej gotów był odrzucić na chwilę – tam w Płocku – całą powagę rektorskich gronostajów i łańcuchów.

Po trzecie – stała się rzecz najgorsza z możliwych. Tak wyjątkowo uhonorowany twórca piosenki – zaszokowany najpierw spontaniczną manifestacją grona rówieśniczego a potem równie spontanicznym zachowaniem szacownego druha rektora – nie był w stanie przypomnieć sobie w owym momencie ani pięknych słów Zapachem leśnej żywicy tak dobrze oddychać głęboko, po starej śląskiej ziemicy z piosenką wędrować szeroko, ani choćby skrawka własnej melodii sprzed lat!

03. Bądź z nami w ten wieczór...

Bądź z nami w ten wieczór, aby – jak my – ogromną, harcerską rodziną rozpalić ogniska i śledząc skry pozwolić marzeniom popłynąć… Takie słowa znalazły się w mej pieśni z roku 1982 i chyba się ze mną zgodzisz, że jednym z głównych znamion obrzędowości w ZHP jest głęboko zakorzenione – nie tylko w naszej, ale również w powszechnej świadomości społecznej – ognisko harcerskie.

W swej klasycznej, tradycyjnej postaci ognisko stanowi ewenement obyczajowy. Pytasz, dlaczego tak sądzę? Otóż, służąc przeżyciom wyższego rzędu nie służy zarazem celom użytkowym. Różni się przecież pod tym względem od myśliwskiego, turystycznego, kolonijnego a nawet od cygańskiego, bo nie pałaszuje się przy nim bigosu, nie suszy odzieży, nie piecze kiełbasek na patykach, ani nie gotuje strawy w zawieszonym na trójnogu kotle. Nasze ognisko traktujemy jako coś szczególnego, jako wydarzenie ważne, a świadczy o tym choćby fakt, że nawet w warunkach luzu obozowego uczestniczymy w nim z reguły w umundurowaniu. O coraz bardziej kultowym traktowaniu ogniska przez współczesną młodzież świadczyć mogą również takie zjawiska (w zasadzie nie notowane do 1948 r.), jak choćby spotykane coraz częściej wstawanie przy śpiewaniu pierwszej (i pod koniec ogniska drugiej) zwrotki pieśni „Płonie ognisko”, uroczyste powoływanie strażników ognia oraz przyjmowanie przez tych strażników postawy zasadniczej i salutowanie przed każdym dorzuceniem bierwion do ognia a także po każdorazowym wykonaniu tej czynności.

Ognisko harcerskie to uczta kulturalna na świeżym powietrzu i przekazywanie – w blasku ognia – wartości duchowych coraz to nowym zastępom i pokoleniom. Istotną cechą takiej wieczornicy jest, że wśród siedzących wokół ognia osób nie ma podziału na wykonawców i odbiorców programu – dotyczy to nawet gości, którzy najczęściej bywają wciągani do wspólnej zabawy.

Dla ciebie – jako instruktora – jest zarazem bardzo ważkie, że ognisko stanowi niezwykle cenny in-strument w oddziaływaniu na młodzież przez treść gawędy, kultywowanie tradycji oraz wyłanianie nieopierzonych autorów, aktorów, śpiewaków i muzyków a nawet niekiedy przyszłych animatorów kultury.* I bodaj głównie z tego powodu ogniska harcerskie były dawniej dość starannie programo-wane, choć odbywały się na obozach codziennie. Każdorazowe przygotowanie scenariusza było po prostu jednym z ambitnych i mobilizujących zadań dla coraz to innego harcerza, zastępu lub druży-ny. Polegało ono na ułożeniu dość szczegółowego programu – zróżnicowanego w formie i nastroju, przy wykorzystaniu potencjału wszystkich zastępów lub całego obozu (łącznie z kadrą) – a następnie na możliwie atrakcyjnym poprowadzeniu tak zaprojektowanego ogniska.

Musisz też wiedzieć, Druhu drużynowy, że warto pielęgnować rodzime tradycje ogniskowe również dlatego, że noszą znamiona oryginalności i tylko w niektórych elementach korespondują ze zwyczajami skautingu światowego.

 

Z upływem czasu charakter ognisk harcerskich ulegał zmianom, jednakże wciąż utrzymują się pewne reguły ukształtowane stopniowo w latach 1912 –1948. Co pozostało do dziś z kotwicznych zasad tamtego obyczaju? Sporo:

  • Zaszczytne rozpalanie ognia od jednej zapałki i bez użycia papieru a przy wtórze pieśni „Płonie ognisko” albo (niekiedy u harcerek) „Już rozpaliło się ognisko”.
  • Do rozniecania ognia powoływane są na ogół osoby najbardziej tego godne z tytułu funkcji, wieku lub dokonanego czynu.
  • Istotnym i nieodzownym punktem programu pozostaje gawęda.
  • Zamiast oklasków stosuje się zabawne okrzyki albo przyśpiewki.
  • Tradycyjne (kultowe) piosenki harcerskie z lat 1911 – 1948 wypełniają przynajmniej część programu.
  • Ognisko kończy się zawiązaniem kręgu, czemu towarzyszy melodia „Idzie noc”, powtarzana dwa razy ze słowami, a za trzecim razem tylko mormorando. Tu warto zaznaczyć, że do roku 1948 obydwie zwrotki pieśni „Płonie ognisko” śpiewane były na początku, czyli przy rozpalaniu stosu, a na końcu ogniska śpiewano „Idzie noc”… Potem, kiedy starano się usunąć z Przyrzeczenia i obrzędów wszelkie odniesienia do Boga, zabrakło harcerzom jakiejś pieśni na zakończenie ceremoniału i zaczęto gwałtownie szukać protezy.** Stąd najpierw przeniesiono na finał ogniska zwrotkę: „Już do odwrotu głos trąbki wzywa”. Potem zaś – z tego samego powodu – doszły pieśni: „Bratnie słowo” oraz skautowe „Ogniska już dogasa blask”. W ten sposób dziś, kiedy znowu kończy się ognisko przypomnieniem, że Bóg jest tuż, poprzednie finalistki nie zeszły ze sceny, choć na ogół stanowią teraz jedynie forpocztę dla modlitewnego finału.
  • Prowadzący ognisko żegna krąg zawołaniem: Czuwaj!.

** Jerzy Dargiel napisał nawet taką zastępczą Idzie noc, w której nie było odwołania do Stwórcy, ale pieśń okazała się efemerydą.A co się zapodziało lub zmieniło? Również sporo – a szkoda, bo z tradycji ogniskowej prawie zupełnie zanikły:

 Scenki parateatralne (bliskie klownadzie), pantomimiczne, skecze, żywe rebusy, chińskie cienie, orkiestry z bele-instrumentami, pochody Beduinów z wielbłądami.

  • Żarty, na przykład pokonywanie z zawiązanymi oczami rzekomych przeszkód itp.
  • Bardzo rzadko spotyka się obecnie satyrę obozową, uprawianą niegdyś nagminnie w postaci pseudomodlitw, pieśni dziadowskich, kupletów oraz parodiowania kadry
  • Współczesne ogniska odbywają się rzadziej i w licznych przypadkach bez scenariusza, co powoduje monotonię, przerwy i często wyrywanie do odpowiedzi nieprzygotowanych, stremowanych wykonawców.

Dlaczego tak się dzieje? Pewnie znajdziesz na to inne wytłumaczenie, a przede wszystkim skrytykujesz poziom dawnych scenek teatralnych (i słusznie!), ale czy owe scenki – akurat dzięki tobie! – nie mogłyby prezentować wyższego poziomu i zbliżyć się scenariuszowo na przykład do króciutkich bajek dla dorosłych, prezentowanych dawniej w telewizji? Pamiętam zresztą, że chociaż kiedyś tematy przedstawień ogniskowych powtarzały się aż do znudzenia (np. „Lustro”, „Na ganku stoi Zosia”, „Golarz”), to nigdy nie brakowało salw śmiechu. Dlaczego? Przede wszystkim z powodu pełnego gaf aktorstwa wciąż nowych, stremowanych, nieopierzonych adeptów estrady. Dla nich zaś ów premierowy występ stanowił przeżycie omal tak emocjonujące jak niejedna nocna warta.

Dla mnie jako starego wygi obozowego odpowiedź na pytanie, dlaczego zubożamy program – przez pomijanie form zakorzenionych w tradycji – jest dziecinnie łatwa. Po prostu coraz bardziej ulegamy wygodnictwu, bo zauważ, że akurat wszystko, co eliminujemy z tradycji, wymaga pracy i prób, zarówno ze strony kadry, jak i młodzieży. Czyż może powstać na przykład satyryczna modlitwa lub żywy rebus, a przede wszystkim scenariusz ogniska bez uprzedniego przygotowania? A druga – pewnie nawet ważniejsza przyczyna tkwi w niedocenianiu przez instruktorów, a więc niestety i przez ciebie, Druhu drużynowy, okazji do wyławiania i promowania coraz to nowych prezenterów, autorów i aktorów.

 

Mówisz, że może mam rację, ale nie jesteś w stanie zająć stanowiska, bo nie znasz ani jednej scenki dawnego typu. Chciałbyś trochę więcej szczegółów na ten temat. Proszę bardzo:

„Lustro” to zabawna pantomima, wymagająca uprzednich prób, bystrości spostrzegania i szybkiego reagowania na lustrzane ruchy partnera. W prowizorycznie skleconej, dużej ramie z żerdzi nie ma żadnego szkła, jest pustka. A cały dowcip polega na dobraniu dwóch harcerzy podobnego wzrostu i w podobnym stroju, którzy z przeciwległych stron zbliżają się do rzekomego lustra. Jeden z nich – nazwijmy go niewiernym Tomaszem – wciąż się dziwi, że widzi w lustrze swe odbicie, ale nieco skażone. Stara się to sprawdzić wykonując pewne gesty, ale partner czyni akurat to samo (przeciwną ręką lub nogą). Podobnie dzieje się z wyjmowaniem chusteczki z kieszeni, przecieraniem okularów itp. Apogeum kunsztu następuje wtedy, kiedy ich ręce przecierają chusteczką symulowaną powierzchnię owego lustra. Finał polega na tym, że niewierny Tomasz wychyla się wreszcie aż poza ramę i odkrywa mistyfikację.

„Na ganku stoi Zosia”. Jest to groteskowa inscenizacja łatwej piosenki. Za Zosię przebrany był zawsze chłopak (najlepiej z tzw. zakazaną gębą), a za Jasia dziewczyna, co już samo w sobie powodowało rozbawienie widowni. Przesadne, schematyczne ruchy (np. drżenie) oraz w podobnie przerysowany sposób namalowane wąsy, dołki na buzi itp. efekty scenograficzne, dopełniały to zawsze zabawne przedstawienie. Jakieś trzy lata temu inscenizowałem tę piosenkę na kursie drużynowych i okazało się, że aktorom (osobom prawie już dorosłym) nie przyszło to najłatwiej oraz że reakcja współczesnej młodzieży harcerskiej była znakomita, w niczym nie odbiegała od dobrze mi znanej z dawnych lat.

1. Na ganku stoi Zosia,
dzieweczka pełna skry,
sześć dołków ma na buzi,
po każdej stronie trzy.


2. Przed gankiem stoi Jasio,
młodzieniec pełen skry,
sześć wąsów ma pod nosem,
po każdej stronie trzy…


3. Jaś zbliża się do Zosi,
z miłości cały drży,
sześć pocałunków składa,
po każdej stronie trzy…


4. Wtem wpada ojciec Zosi,
ze złości cały drży,
sześć kijów jej przykłada,
po każdej stronie trzy!


5. Tej piosnki sens jest taki,
że sześć jest liczbą złą,
więc jeśli masz całować,
to całuj razy sto!

„Pochód Beduinów z wielbłądem”. Aby w ciągu minuty wyczarować Beduina, wystarczą bose nogi, prześcieradło narzucone na łepetynę i ręcznik zawiązany na podobieństwo turbanu. Natomiast aby wykreować wielbłąda, wystarczy dwóch chłopaków, koc, kawałek kija oraz jakiś trzewik. Chłopiec idący z przodu trzyma ukośnie przed sobą kij z buciorem, co imituje szyję i łeb dromadera, natomiast drugi idzie z rękami wyciągniętymi i opartymi na ramionach poprzednika. Te, wyciągnięte pod kocem, ręce stwarzają niejako siodło dla posadzenia na nim Arabiątka. Obciążenie dzieckiem siodła powoduje uwypuklenie głów nakrytych kocem, a imitujących wielbłądzie garby.

W moją pamięć mocno zapadła inscenizacja, angażująca przynajmniej dwa zastępy. Wielokrotnie przyszło mi na obozach odgrywać rolę głównego Beduina, ponieważ uważany byłem za mistrza w organizowaniu karawany a potem w zanoszeniu modlitw o nieprzypaloną kaszę, łagodność komendanta, zaniechanie porannej gimnastyki itp. Muszę jednak przyznać, że najbardziej frapował mnie sam pochód. W poświacie ogniska sylwetka wielbłąda i korowodu Arabów były uroczym zjawiskiem wizualnym. Rola głównego Beduina polegała na prowadzeniu karawany w kierunku ogniska oraz na zawodzeniu głosem, podobnym do śpiewu Muezina, tekstów w rodzaju: Koło mego ałła rosną pomarańcze. Koło mego ałła rośnie krzew oliwny. Koło mego ałła rośnie wielka palma. Koło mego ałła rośnie piękna figa. Kiedy mi już brakowało pomysłu słowa ustawiałem odwrotnie, np.: Piękna figa rośnie koło mego ałła itp. Po każdym z tych zdań współuczestnicy pochodu zbiorowo odpowiadali kontrastowo niskim głosem: Ałła… Ałła… Ałła… Zaśpiewy wymyślałem już w czasie pochodu i wszystko było w porządku, gdy ukrycie (przebieralnia), z którego pochód wyruszał, leżało blisko ogniska – wówczas tekstów nie było wiele.
Jednakże podczas zlotu na Mazurach ognisko płonęło dalej niż 100 m od lasu. Na początku wszystko odbywało się normalnie, wielbłąd nie wierzgał i wyśpiewywałem z całej siły, jak to koło mego ałła rosną piękne figi, pomarańcze, palmy, oliwki itd., a chłopcy powtarzali refren: ałła, ałła. Jednakże w pewnym momencie koncept głównego Beduina wyczerpał się całkowicie a do ogniska pozostało jeszcze, niestety, ze 30 metrów. Wszyscy w napięciu czekali, co teraz będzie rosło na pustyni druha Janka. A mnie naprzykrzyło się bez końca wysilać mózgownicę i długo się nie namyślając zaśpiewałem: Koło mego ałła właściwie nic nie rośnie!… Koło mego ałła w ogóle nic nie rośnie !… Może by i rosło, gdybym coś posadził !… Okazało się, że moje brakoróbstwo wywołało niezamierzony efekt komiczny, który znakomicie wzbogacił zabawę i wywołał huragan śmiechu.

 

A co wzbogaciło kształt współczesnych ognisk, Druhu drużynowy?

  • Większość programu wypełniają nowsze piosenki harcerskie, a nierzadko spotyka się wartościowe utwory bliskie poezji śpiewanej.
  • Zjawiskiem wzbogacającym tradycję są (wywodzące się z ruchu zuchowego) pląsy, czyli zabawy ruchowe. Te rozwinęły się tak dalece, że często przesadnie dominują za sprawą entuzjastów, którzy raz dorwawszy się do głosu nie szanują zasady: „Lepsze jest wrogiem dobrego”.
  • Dzisiejsze ogniska wzbogaca obrzęd powoływania strażników ognia. (Kiedyś wystarczał punkt w rozkazie dziennym i pasek pod brodą).
  • Pod koniec często śpiewa się teraz „Bratnie słowo” i anglosaskie „Ogniska już dogasa blask”.
  • Nastrój w wieńczącym spotkanie kręgu wzbogaca niekiedy zapowiedź: – Iskrę przyjaźni puszczam w krąg, niech wróci do mych rąk. – Po tych słowach w zupełniej ciszy następuje płynący jednostronnie wzdłuż kręgu uścisk dłoni. W niektórych środowiskach przyjęto zasadę, że harcerz – do którego akurat doszła iskierka – może przerwać milczenie, aby podać ważną informację, wyrazić swe uczucia lub podziękowanie. W innych środowiskach równocześnie z iskrą przekazywane jest pozdrowienie: Czuwaj!
  • Zdarzają się od czasu do czasu monotematyczne ogniska, które poświęca się Małkowskim, Kamykowi, Szarym Szeregom itp.
  • Ostatnie obozowe ognisko, poświęcane z reguły kultowi ognia i przyjmujące niekiedy postać wielogodzinnej watry, jest okazją do spalenia masztu, strażnicy przybramnej oraz innych drewnianych elementów. Ognisko takie przybiera często nazwę ogniobranie*, ponieważ oprócz metaforycznego sycenia się ogniem, uczestnicy zabierają ze sobą węgielki, aby je wrzucić do pierwszego stosu na kolejnym obozie.
  • Poza sezonem letnim oraz w przypadkach złej pogody, powszechną, zastępczą formą ogniska stało się świeczkowisko, które programowo nie odbiega od pierwowzoru. Czasami mówimy kominek, choć przeważnie rzeczywistego kominka w takim przypadku nie uświadczysz!

* Nazwa Ogniobranie wydaje się J.Ch. niezbyt szczęśliwa, jeśli chodzi o zgodność z duchem języka polskiego, ale skoro funkcjonuje już wiele lat i niektórzy harcerze urodzili się później niż ona?

 

Jesteś zdziwiony, że przed wojną nie było pląsów na ogniskach? Owszem były, ale zaledwie w embrionalnej postaci, na przykład w ruchowej ilustracji anglosaskiej przyśpiewki: Mój kask, on ma trzy rogi, trzy rogi ma mój kask, bo gdyby nie trzy rogi, to nie byłby mój kask. Śpiewając wielokrotnie tę piosenkę poszczególne słowa zastępowano kolejno odpowiednim ruchem (mój – ręka dotyka piersi; kask – ręka dotyka głowy itp.). Przy szybkim śpiewaniu piosenki, ów pląs nastręczał spore trudności, a do tego zabawa połączona była z karami w postaci fantów, które na końcu trzeba było wykupywać na przykład przez solowe wykonanie piosenki lub bieg wokół ogniska.

Dziś pląsy jako przerywniki śpiewnoruchowe rozwinęły się niekiedy tak dalece, że zdominowały program niejednego ogniska. Zabawa z ruchu zuchowego przeszła na kolejne szczeble pokoleniowe. Wobec powodzenia owej rozrywki – nawet wśród wędrowników oraz instruktorów – narodziły się bardziej skomplikowane formy, wymagające wręcz kunsztu wykonawczego. Zauroczony byłem widząc ekwilibrystykę i perfekcyjność wykonania tego typu zabawy zatytułowanej „Łoś”, przez kilkadziesiąt harcerek na mazurskim obozie.

Innym razem podziwiałem zmęczenie całej kadry obozu, wciągniętej przez młodzież do zabawy przy absolutnie bzdurnej a liczącej sobie kilkadziesiąt lat piosence o nazwie „Laurencja”:

Laurencjo miła, Laurencjo ma,
jakiż to dzień nam spotkanie da – poniedziałek ?
Ach żeby to już poniedziałek był
i ja ze swoją Laurencją był!

 

Laurencjo miła, Laurencjo ma,
jakiż to dzień nam spotkanie da – wtorek?
Ach żeby to już poniedziałek, wtorek był
i ja ze swoją Laurencją był!

I tak dalej, aż do wyczerpania wszystkich dni tygodnia! Przy tym każda „Laurencja” oraz dzień tygodnia oznacza kolejny przysiad, a liczba przysiadów wciąż się zwiększa dochodząc ogółem do 49 (policzyłem). Uciążliwość tej zabawy może polegać na dramatycznym, sukcesywnym przyspieszaniu tempa piosenki i mnożenia liczby przysiadów w miarę coraz większego zmęczenia uczestników. Nie wszyscy są w stanie dotrwać w kręgu do końca, natomiast ci, którym się to udaje, wychodzą z niego kompletnie spoceni.

Na marginesie zaznaczę, że pląsy stały się obecnie tak popularne, że spotyka się je często – jako nieodzowne przerywniki – również podczas wielu odpraw i spotkań instruktorskich! Wydaje się to bardzo uzasadnione terapeutycznie.

 

Mówisz, że harcerzom nie wystarczają formy schematyczne. Masz rację! Tradycja – jak już wzmian-kowałem na wstępie – jest wciąż wzbogacana dzięki zwyczajom środowiskowym oraz urozmaicana znanymi, ale niekiedy trudniejszymi działaniami.

Wymienię kilka przykładów urozmaicania ognisk, ale możliwości na tym polu są nieograniczone:

  • Duże wrażenie, a równocześnie sporą trudność, stanowi rozniecanie ognia archaicznymi sposobami, na przykład na wysuszoną hubkę (lub nadpalone skrawki tkaniny) krzesze się iskry uderzając kamieniem granitowym w kamień krzemienny, względnie żelazem w krzemień. Trudniej stosować sposoby najbardziej pracochłonne, polegające na tarciu twardego drewna (dąb) o drewno miękkie (brzoza, lipa). Przed wojną rozpalałem ogień przy użyciu hubki oraz nadpalonej tkaniny i wiem, że to wcale nie jest trudne. Natomiast niedawno podczas kursu drużynowych w stanicy mazowieckiej w Gorzewie widziałem, jak harcerze bez większego wysiłku rozniecili ogień obracając w desce kołeczkiem przy pomocy sznurka. Stanowiło to dla uczestników ogniska niespodziankę a zarazem sporą atrakcję.
  • Harcerze przychodzący na ognisko z opóźnieniem (z powodu służby) lub opuszczający je w trakcie trwania programu zamiast głośnego usprawiedliwiania się, bezszelestnie dorzucają do ognia patyk, względnie szyszkę. Niekiedy, rozpalając na obozie pierwsze ognisko, komendant dorzuca do ognia węgielki z ogniska kończącego poprzedni obóz. Roznieca się ogień przy użyciu nadpalonych drewienek, zachowanych z poprzedniego albo innego ważnego ogniska.
  • Niedawno byłem też świadkiem, jak harcerze publicznie przepraszają przed rozpaleniem ogniska za popełnione danego dnia przewinienia, aby bez urazów zasiąść w gromadzie. W podobnym duchu na przedwojennym obozie druhny wrzucały do ognia karteczki, na których wcześniej wymieniły swe słabości w postępowaniu danego dnia, aby się od nich uwolnić. Przed spaleniem zapiski były głośno odczytywane.
  • Na ognisko przychodzi się z proporczykami zastępów, a w czasie pieśni „Płonie ognisko i szumią knieje” wbija się drzewce w ziemię w miejscu zajmowanym przez zastęp.
  • Miłym zaskoczeniem bywa zastosowanie coraz to innego stosu ogniskowego, a możemy przygotować takie typy, jak wigwam (bierwiona różnej długości, stawiane omal pionowo tworzą stożek), studnia (bierwiona równej długości, układane poziomo tworzą prostopadłościan), studnia piętrowa (na podstawowym stosie układamy prostopadłościan, ale o krótszych bokach), piramida (bierwiona układane poziomo, ale dobrane tak, aby ich długość sukcesywnie skracała się ku górze stosu), pagoda (ułożone w studnię bierwiona, jednakże coraz to dłuższe ku górze i zakończone daszkiem), kamienny krąg (luźne bierwiona w kole z kamieni) oraz stos traperski (maleńki stos w środku ułożonych na ziemi, w gwiazdę, okrąglaków).
  • Pierwsze ognisko na obozie rozpala komendant, a przedtem wita się ze specyficznymi świadkami wydarzenia: wyciąga dwa palce w kierunku ziemi i mówi: – Czuwaj ziemio!, potem w górę mówiąc: – Czuwaj niebo! a wreszcie kieruje je w kierunku stosu podobnie pozdrawia ogień. Uczestnicy naśladują ruchy komendanta i powtarzają jego słowa.
  • Podczas pierwszego ogniska, nowicjuszy obozowych, czyli biszkoptów, okadza się głownią.

Czy wiesz, że istnieje również coś pośredniego pomiędzy świeczkowiskiem a zbiórką? Wydaje się, że może to być miłe. Na środku harcówki ustawia się wieloramienny lichtarz lub sporo świeczek (na metalowej tacy dla bezpieczeństwa). Gasi się elektryczne oświetlenie, gdy harcerze staną w kręgu i gdy drużynowy (lub komendant szczepu) każdemu wręczy zapałkę. Następnie drużynowy zapala zapałki sąsiadów, a ci przenoszą ogień do stojących obok harcerzy. Ta osoba, która otrzyma ogień idący z obu stron jako ostatnia, zapala świeczki na środku. Wówczas śpiewa się „Płonie ognisko” i piosenkę drużyny (szczepu), a prowadzący mówi gawędę nawiązującą do tematu zbiórki. Następnie, już przy świetle elektrycznym, kontynuuje się program. Na zakończenie znowu gasimy lampy i kończymy spotkanie w kręgu, przy blasku świec według ceremoniału ogniskowego. W moim kręgu ograniczamy się tylko do zapalenia świecy pod koniec zbiórki, zgaszenia światła, zawiązania kręgu, odśpiewania „Idzie noc” i pożegnania: Czuwaj! Ale i to sporo znaczy – do domu zbieramy atmosferę ogniska.

* * *

Chciałbyś wiedzieć, jak wyglądają ogniska skautowe w innych krajach? Nie będę się na tym polu wymądrzał, bo przebywałem w gościnie tylko wśród skautów węgierskich, czeskich i słowackich oraz czytałem o niektórych zwyczajach spotykanych w innych krajach europejskich. Ogólnie można powiedzieć, że ogniska skautowe na całym świecie posiadają sporo cech wspól-nych, do których przede wszystkim należy zaliczyć ich obrzędowy i emocjonalno-wychowawczy charakter. Zwyczaje w tym względzie przenoszą się z kraju do kraju podczas zlotów i obozów międzynarodowych. Nie mniej w poszczególnych krajach wytworzyły się pewne odrębności, wynikające z historii skautingu w danym państwie a pewnie także z kulturą danego narodu.

 

Spróbuję to zilustrować na przykładzie naszych pobratymców i najbliższych sąsiadów: Czechów i Słowaków:

  • Ognisko wesołe, świąteczne (najwyżej 2 godziny) – drewno ustawione w piramidę.
  • Ognisko poważne (trwa krócej) – drewno ustawione w pagodę.
  • Ognisko uroczyste (również krótsze od pierwszego) – drewno ustawione w wigwam.
  • Krąg wokół ogniska zawsze czysty, po ognisku chwila na sprzątanie.
  • Do kręgu nikt nie wchodzi (z wyjątkiem służby budującej stos).
  • Nad ogniem nie piecze się kiełbasek i nie suszy mokrych ubrań.
  • Do ognia nie wrzuca się żadnych śmieci i odpadków.
  • Poważnego i uroczystego ogniska się nie gasi – dopala się samo.
  • O drewno na ognisko stara się palivec (strażnik ognia) lub zastęp – zaszczytna, zmienna funkcja.
  • Program przygotowuje i prowadzi moderator, veselnik (prezenter, konferansjer) znany z umiejętności w tej dziedzinie – to bardzo ważna funkcja.
  • Program oraz stos należy przygotować przynajmniej dzień wcześniej.
  • Skauci przychodzą na ognisko w ciszy lub przy dźwięku werbla. Odchodzą także w ciszy.
  • Przed rozpaleniem stosu śpiewa się rodzaj apelu: Ciepło ognia wszystkich nas woła, stańmy w braterskim kręgu. Ciepło ognia wszystkich nas woła, niech wiernym będzie druhowi druh.
  • Rozpala się ogień bez papieru lub benzyny, natomiast przy pomocy czterech pochodni z ogniem pobranym z pomocniczych ognisk, urządzonych z czterech stron ogniska głównego a rozpalonych wcześniej przy pomocy archaicznego kszesidla, względnie zapałek i brzozowej kory. Światło pochodni ma symbolizować: prawdę, piękno, siłę i miłość. Na każde z haseł przypadają ponadto trzy dalsze, ujęte generalnie w idei światowego Woodcraftu (patrz symboliczny rysunek). Do pochodni przytwierdzane bywają woreczki z węgielkami, zachowanymi z jamboree i innych ważnych zlotów. Po rozpaleniu stosu tymi pochodniami przez najbardziej godnych uczestników skauci śpiewają tradycyjną piosenkę „Cervena se line” – jest to kanon, niejako odpowiednik naszego „Plonie ognisko i szumią knieje”.
  • Stosuje się spalanie imion własnych, napisanych na brzozowej korze, gdyż na obozie przyjmuje się pseudonimy. (Często są to imiona indiańskie, ponieważ w skautingu czeskim – Junaku zauważyłem tendencją nawiązywania do zwyczajów Indian. Między innymi przed rozpoczęciem ogniska, zakopywano topory wojenne, czyli siekiery służące wcześniej do przygotowania opału).
  • W programie ogniska jest czas na gawędę, pieśni skautowe i ludowe, żarty sytuacyjne i scenki teatralne, czasem słucha się gry na flecie lub na organkach.
  • W trakcie ogniska jest chwila na osobistą refleksję. Uczestnicy patrzą wówczas milcząco na płomienie lub w niebo.
  • Ważnych goście honoruje się w ten sposób, że dokładają oni bierwion do ognia, przy czym wygłaszają krótką gawędę lub tylko pozdrowienie.
  • Na zakończenie ogniska, podobnie jak u nas, zawiązuje się krąg, śpiewa obrzędową pieśń „Tak dawno już”, a następnie (bez słów) komendant ściska rękę sąsiada po prawej i owa iskierka biegnie pprzez krąg.

Jak widać, ogniska południowych sąsiadów tylko w niektórych punktach różnią się od naszych, a głównie dotyczy to rozpalania stosu od pochodni w nawiązaniu do idei Woodcraftu. Pytasz, co to za zwierzę?
Drużyny woodcraftowe (leśnej mądrości) istnieją ponad sto lat, od roku 1902. Założycielem ruchu był Ernest Thompson Seton. W drużynach Woodcraftu kultywuje się indianizm, puszczaństwo i kult ognia. Dlatego obrzęd ogniska jest u Czechów odmienny.

Czy warto przenosić symbolikę związaną z czterema pochodniami na nasz grunt? Nie namawiałbym do tego, a jeżeli już, to incydentalnie albo w bardzo uproszczonej formie. Dlaczego? Otóż równoczesne palenie się przez dłuższy czas aż pięciu ognisk, w tym czterech za plecami uczestników, stwarza atmosferę rozpraszającą uwagę. Poza tym gwałtowne rozpalenie głównego stosu pochodniami pozbawia miłego napięcia emocjonalnego, zawsze towarzyszącego jednej zapałce i pytaniu: – Zapali się, nie zapali? Już śpiewać, czy jeszcze zaczekać?…

Aby przynajmniej częściowo wilk był syty i owca cała, proponuję coś pośredniego: Cztery żagwie (w żadnym razie metalowe pochodnie!) rozpalmy poza kręgiem i kiedy harcerze dojdą z nimi z czterech stron do kręgu, każdy wygłosi przypadające nań hasło główne oraz trzy pomocnicze. Potem przekażą żagwie godnym osobom w celu rozpalenia stosu albo sami go rozpalą. Czesi i Słowacy demonstrowali podczas zlotu SAN ’99 jeszcze bardziej uproszczoną formę, bo posłużyli się tylko trzema (metalowymi) pochodniami oraz wymienieniem głównych haseł Woodcraftu.

* * *

Pytasz, czy harcerze nie mogą piec przy ognisku kiełbasek, ziemniaków w żarze popieliska albo odgrzewać strawy w polowych warunkach? Oczywiście mogą, ale nie podczas ogniska obrzędowego, powiązanego z tradycyjnym ceremoniałem – a tylko o takim dotąd rozmawialiśmy.

Jeśli chcesz, to mogę wymienić sporo innych ognisk, na przykład na trasie biegu harcerskiego w celu sygnalizacji lub gotowania strawy, robocze ognisko zastępu, drużyny lub komendy obozu, nieustannie palącą się watrę dla ogrzania harcerzy czuwających w warunkach nadmiernego chłodu. Wciąż jednak chodzi o to, aby nie mieszać ogniska obrzędowego z roboczym i uszanować przede wszystkim to pierwsze, można rzec kultowe i to nie tylko w skautingu polskim.

04. O wszystkim, co sercu najdroższe...

Zwróciłeś mi uwagę, że akcentując przed chwilą znaczenie wychowawcze gawędy w programie ogniska szerzej nie mówiłem na ten temat. A ty bardzo chciałbyś wiedzieć, co dla dobrej gawędy jest najważniejsze. Odpowiadam: Najważniejszy jest atrybut najprostszy! Czyli trzeba tak urządzić ognisko, aby słowa bez trudu mogły docierać do najdalszego słuchacza. Nagminnie się bowiem zdarza, że znaczna część uczestników ogniska – li tylko przez szacunek dla mówiącego – siedzi cicho i udaje, że rozumie treść gawędy. Na ogół błąd polega na rozpalaniu zbyt dużego stosu, co z kolei powoduje nadmierne rozproszenie osób. Ponadto – ze względu na słyszalność nie tylko gawędy, ale także śpiewu – drużyny (zastępy) powinny sadowić się wokół ognia w zwartych grupach. Natomiast mówiący powinien unikać maniery mikrofonowej, gdy nie dysponuje mikrofonem i powinien donośność głosu dostosować do wielkości audytorium.

Właściwa – można rzec klasyczna forma gawędy – stanowiąca nieodzowny element ogniska, wykształciła się najpóźniej pod koniec latach dwudziestych ubiegłego wieku i przekazywana była z pokolenia na pokolenie poprzez naśladowanie przełożonych, w tym przede wszystkim drużynowych, którzy na ogół bywali mistrzami w tym względzie. W pewnej pieśni ogniskowej napisałem:

W gawędach przy ogniu troska o kraj,
o wszystko, co sercu najdroższe:
O Ciebie i miasto, o strumień i gaj,
o sprawy codzienne, najprostsze…

Wzorcowa gawęda – pod względem formy – przypomina raczej esej lub felieton a w żadnej mierze nie powinna być referatem. Posiada następujące cechy: Jest krótka i najlepiej, aby nie przekraczała 10 mi-nut. Jest wygłaszana z pamięci i posiada prostą fabułę wychodzącą na przykład od drobnego zdarzenia danego dnia na obozie, albo z wątku historycznego, ekologicznego itp. Aby nie pouczać ciebie – i tobie podobnych drużynowych – samemu nie wygłosiwszy żadnej przyzwoitej gawędy, to może przypomnę jedną z tych, które wygłaszałem na mazurskim obozie w latach osiemdziesiątych.

* * *

Przypuszczam, że wielu z was czytało opowiadanie Gustawa Morcinka, kiedy biedny chłopiec, widząc mamę ciągnącą wózek z węglem, mówi do braciszka: Patrz, nasza mama w konia się zamieniła! No, kto z was to czytał? Podnieście ręce. Widzę, że, niestety, nieliczni. A my dziś mieliśmy na obozie dość nieprzyjemną podobną sprawę. Druh Jacek z zastępu Bezbarwnych, który póki co jest jeszcze biszkoptem, zażartował sobie nieprzemyślanie z dziadka zabierającego zlewki. Chciał koniecznie uchodzić za dowcipnego. Trudno, wyrwało mu się. Dziadek – choć się zagniewał – pewnie w końcu wybaczył naszemu Jacusiowi, bo sam ma niesforne wnuki. Gorzej, że obecny przy tym zdarzeniu zastępowy też nie uważał za stosowne przeprosić starszego pana. Dlatego sięgnąłem pamięcią do czasu, kiedy sam byłem zastępowym i kiedy wydarzyła się następująca historia:

W drużynie się nie przelewało. Zdobycie pieniędzy na obóz było wielką sztuką. Po zapłaceniu kosztów uczestnictwa, kieszonkowe wystarczało przeważnie na butelkę oranżady oraz kartkę pocztową. Moja sytuacja, jako syna kierownika szkoły, przedstawiała się znacznie lepiej. Wysypując wszystko ze skarbonki mogłem jadąc na obóz uchodzić za krezusa w gronie rówieśników. Natomiast wszyscy byliśmy bogaci w co? No, kto zgadnie?… Macie rację! W poczucie humoru.

 

W lipcu 1938 roku udawałem się ze swoim zastępem, w składzie 98 Mazowieckiej Drużyny Harcerzy, na duży obóz nad Rawkę. Miejsce obozowania znajdowało się w Puszczy Bolimowskiej. Pojechaliśmy pociągiem. W dawnych wagonach każdy przedział posiadał drzwi zewnętrzne. Obładowani nie tylko plecakami, ale także ogólnym sprzętem obozowym, dotoczyliśmy się koło południa do docelowej stacyjki.

Pozbawiony zadaszenia peron, oświetlony słońcem oraz widoczny niedaleko ogromny las, nastrajały towarzystwo niezwykle optymistycznie. Na stacyjce nie było żywej duszy poza zawiadowcą i jakąś staruszką. Ta – z pełnym koszem – przechodziła wolno wzdłuż pociągu wołając głośno i wielokrotnie: – Bułki świeże, bułki! Bułki z kiełbasą! – Tak się zdarzyło, że w pobliże naszego przedziału podeszła dokładnie w momencie, kiedy zastęp w pełnym rynsztunku wysypywał się na peron. Widząc to, staruszka podeszła jeszcze bliżej i głośno powtórzyła kolejny raz: – Bułki świeże, bułki!….

Na to Zdzisio, jeden z moich rezolutnych podopiecznych -prawie tak samo głośno a przy tym uprzejmie – zareagował: – Dziękujemy, nie będziemy pani objadać!… – Towarzyszył temu oczywiście rechot chłopców nie tylko z mego zastępu, ponieważ owo okrutne podziękowanie Zdzisia było słyszane jak peron długi i szeroki. To, co dla naszej młodzieńczej gromady stanowiło niezły dowcip, wcale nie było powodem do śmiechu sprzedawczyni kanapek. Jej twarz wyraźnie wyrażała zdenerwowanie a nawet złość. Widząc, co się stało, przeprosiłem staruszkę i odżałowałem: wysupłałem z portmonetki oszczędności i po chwili każdy z moich ośmiu chłopaków pałaszował bułkę z kiełbasą. Oblicze kobiety dopiero w tym momencie rozchmurzyło się i zajaśniało uśmiechem. Dziękując wdała się nawet z nami w przyjacielską pogawędkę. Tak więc, nieodpowiedzialny wyskok Zdzisia przyniósł pożytek obu stronom – w tym i dowcipnisiowi osobiście, który za moim przykładem przeprosił sprzedawczynię. Mnie też coś z tego skapnęło i to bardzo ważnego, bo będąc niedoświadczonym przełożonym bodaj pierwszy raz w życiu stanąłem na wysokości zadania i szczęśliwie zażegnałem kłopotliwą sytuację.
Przygoda na peronie zakończyła się otoczeniem staruszki nie tylko przez zastęp, ale przez cały hufiec. W owczym pędzie druhowie zakupywali dalsze bułki, tak że wkrótce koszyk babci opróżnili do reszty. Wówczas – jak zawsze u harcerzy – popłynął żywiołowy śpiew. Mała stacyjka w rejonie Bolimowa rozbrzmiewała popularną piosenką: Dalej, wesoło niech popłynie gromki śpiew! Zanim zakończę gawędę, podchwyćmy tę melodię?

Kiedy ustał śpiew, powiedziałem już tylko tyle: – Moi drodzy! Z żartami w życiu bywa czasem tak, jak w wierszyku o żabach. Pamiętam go mniej więcej tak: Oj dzieci, dzieci, źle się bawicie, dla was to jest zabawa – nam chodzi o życie! Innej puenty nie będzie i kar nie będzie, ale mam nadzieję, że zarówno zastępowy, jak i Jacuś, doskonale wiedzą, co zrobić jutro, kiedy obok stołówki zarży koń…

 

Najlepiej, jeśli gawęda wkomponowuje się treściowo i poprzez formę narracji w atmosferę i program ogniska. Powinna być w miarę barwna, niekiedy okraszona dowcipem, ale wywołująca w sumie emocjonalny nastrój u słuchaczy, pozwalający instruktorowi na osiągnięcie założonego celu wychowawczego. W pewnych przypadkach gawęda może stanowić podczas kameralnego ogniska wprowadzenie do szczerej rozmowy z kadrą lub drużyną, jeśli zaszły np. jakieś niepokojące zdarzenia. Umiejętność prowadzenia gawędy jest rodzajem sztuki, wymagającej doskonalenia oraz poświęcenia czasu na przygotowanie wypowiedzi.

We współczesnym harcerstwie gawęda jest słabo doceniana i coraz bardziej – w swej klasycznej postaci – zanika. W licznych przypadkach zastępowana bywa łatwiejszym cytowaniem Baczyńskiego, Małkowskich, „Kamyka”, Korczaka itp. Uważam za duży błąd, że na przykład podczas kursów dla drużynowych nie stosuje się rywalizujących aplikacji i nie ocenia się mistrzostwa w tym względzie. Często więc – szczególnie w ustach osób funkcyjnych wyższego szczebla – gawędy przybierają jedynie formę informacji o osiągnięciach, planach i kłopotach danej jednostki organizacyjnej. Bodaj ostatnim mistrzem, w prawdziwie harcerskim gawędziarstwie, był Stefan Mirowski, a jego doskonałe felietoniki z numerów miesięcznika „Czuwaj” mogą stanowić wzór godny analizowania oraz naśladowania. Zostały one zresztą zebrane i wydane przez HBW „Horyzonty” w książce „Styl życia”.

05. Do chóru ich zapisać...

W obrzędowości harcerskiej występuje, omal od zarania, zwyczaj wyrażania zadowolenia lub dezaprobaty pod postacią zbiorowych okrzyków, gestów pantomimicznych lub jednozwrotkowych piosenek. Jest tego sporo, a większość posiada charakter doraźny lub lokalny. Dlatego umówmy się, że okrzyki mające – jak się wydaje – charakter trwały, zaznaczymy grubą czcionką.

Do najbardziej popularnych, i można rzec, honorowych zawołań należy: Czuj, czuj, czuwaj! Jest stosowane na powitanie dostojnych gości, w podzięce za podarunek, dla uczczenia wyboru na funkcję, z okazji odznaczenia itp.

Masz rację! Brawo, brawissimo, to jeden z bardzo popularnych okrzyków ogniskowych, choć w rzeczywistości jest to piosenka i niekiedy spotyka się ją także w innych okolicznościach gratulacyjnych. Masz również rację mówiąc, że na ogniskach nadal nie tylko, że nie klaszczemy, ale jesteśmy wyjątkowo płodni w tworzeniu wciąż nowych i dowcipnych, zbiorowych zawołań. Cieszę się z żywotności tego zwyczaju. Może wobec tego przypomnijmy protoplastów z siwą brodą. Wypada zacząć od proponowanego już w roku 1916 przez Andrzeja Małkowskiego okrzyku wojennego skautów, przy czym jest to też okrzyk melodyjny . Jeden z harcerzy – patrolowy – intonuje: Czu-u-waj! a chór odpowiada: Hu – ha – ha! Bum! Bum!

Za typowe okrzyki ogniskowe można uznać np. następujące:

Oraju – raju – bombaju!
Oraju – raju – bombaju!
Oraju – raju – bombaju! bombaju! bombaju!

 

Fe!
Fe!
Fe! Fenomenalnie!

 

Tomachołem – równo!
Tomachołem – sztywno!
Tomachołem – równo sztywno, z bukietem w ręku!

 

A – sio! A – sio! A – sio!

(towarzyszy temu odganianie kur rękami)

 

Be! Er! A! Wu! O!
Brawo! Brawo! Brawo!


(całość powtarza się trzy razy)

 

A – ja – jaj!
A – ja – jaj!
Znowu nam w to graj!

 

Ita, ita siołem, machołem,
raj, raj, raj, ta-ri-ra!
Raj, raj, raj, ta-ri-ra bum!

 

Ale wyją!
Ale wyją!
Ale wyją – tkowo ładnie!

 

Jak było? Byczo!
Jak było? Kaczo!
Jak było? Byczo, kaczo, indyczo

 

Na ognisku – och!
Na ognisku – ach!
Na ognisku – wszyscy są aż strach!

 

Ridżim – aja!
Ridżim – aja!
Ridżim – aja! ajajaj!

 

Hi, hi, hi – płyną łzy!
Hi, hi, hi – płyną łzy!
Hi, hi, hi – płyną łzy! Je-zio-ro!

 

Łubu – dibu!
Łubu – dibu!
Łubu – dibu, daj! daj! daj!

 

Ale nam się podobało
– ajajaj!
Dobre było, ale mało
– aja jaja jaj!

Znany jest też okrzyk naśladujący kichanie. Polega na tym, że każda z czterech grup jednocześnie wykrzykuje jeden z wyrazów: As! Pik! Trefl! Joasia! Każdy z nas robił tzw. rakietę, będącą układem pantomimiczno-akustycznym, naśladującym przygotowanie pocisku i jego wystrzelenie. Zaczyna się od coraz szybszego, grupowego klaskania w dłonie, ułożone poziomo i przemiennie, raz na górze lewa, a raz prawa. Następnie przechodzi się do szybkiego uderzania rękami o uda. Kolejno prawą ręką zatacza się pionowe kółka na wysokości nosa, czemu towarzyszy coraz głośniejsze bzyczenie, zakończone podniesieniem obu rąk do góry i okrzykiem: Hurrrra!

Istnieje nieograniczona ilość pomysłów na tego typu urozmaicenia. Tak więc wszystko przed tobą! Na każdym kolejnym ognisku możesz pogłówkować i zaskoczyć uczestników nowym okrzykiem.

Pytasz, czy wymyśliłem kiedykolwiek nowy okrzyk? Owszem, na Mazowszu niekiedy zdarza się rzecz zaskakująca dla osób postronnych, ponieważ uruchamia się ją bez jakiejkolwiek zapowiedzi a ponadto stopniuje efekt akustyczny aż do gromkiego finału. Pomysł zaprezentowałem po raz pierwszy jakiś czas temu na kursie drużynowych oraz w moim macierzystym kręgu. Jest to gwizdanka początkowego fragmentu mojej melodii „W nadwiślańskim grodzie”, ograniczona wyłącznie do taktów związanych z trzema wymienionymi słowami. Zaczyna ktoś gwizdem solowym. (Dlatego najpierw solowym, aby okrzyku nie zapowiadać a równocześnie podać tonację i uniknąć kakofonii, która się zdarza przy zbiorowym rozpoczynaniu melodii a capella). Ów solowy gwizd zostaje uzupełniony zbiorowym (bez melodii) uderzaniem w rytm piosenki dłońmi w kolana (efekt przytłumiony). Potem tę samą część melodii gwiżdżą już wszyscy i uzupełniają mocnym klaskaniem w dłonie (efekt głośniejszy). Całość wieńczy niespodziewany, piorunująco głośny okrzyk: – Hej! – Mogę ci zaręczyć, że efekt jest murowany. Ową gwizdankę wykorzystujemy w czasie ogniska, ale częściej w pomieszczeniu. I to zarówno wtedy, gdy się nam coś spodobało, kogoś chcemy uczcić, ale i wtedy, gdy na przykład chcemy zgasić okropnego nudziarza.

Występują też dowcipne okrzyki o dwuznacznym charakterze i zarazem na pograniczu dobrego smaku. Nie negowałbym jednak ich stosowania wśród harcerzy starszych. Tu wymieniłbym: Do du, do du – do dużej doszli wprawy! albo: Dać im po du-, po du- po dużej czekoladzie… z orzechami! , czy wreszcie: Do chó, do chó – do chóru ich zapisać!

 

No właśnie! Bezpośrednią iskierką do rzeczywistego powołania chóru stało się przypadkowe wydarzenie. Idąc kiedyś w Sopocie nadmorską promenadą w kierunku Jelitkowa, usłyszałem z daleka harcerskie śpiewanie. Kiedy się zbliżyłem – a sprawy harcerskie, jak wiadomo, zawsze mnie frapowały – zobaczyłem na plaży tłumek postaci otaczających szczep harcerzy siedzących wokół niewielkiego ogniska. Zatrzymałem się, wtopiłem w grono gapiów i obserwowałem przebieg imprezy. Harcerze byli doskonale umundurowani i wszystko wskazywało na to, że przybyli gdzieś z Polski (bodaj z Zamościa, o ile zdołałem zapamiętać ich naszywki na rękawach). Nieźle też śpiewali przy gitarze i mogłem być dumny, że jestem instruktorem ich organizacji. Były tu trzy drużyny oraz gromada zuchowa.

Program ogniska nie zawierał nic szczególnie oryginalnego. Były więc tradycyjne pieśni, scenki pa-rateatralne i humorystyczne okrzyki, były też pląsy zuchowe. W pewnym momencie, po występie drużyny harcerek, harcerze zakrzyknęli: Do du…, do du…, do dużej doszły wprawy! I to było w porządku, mieściło się -jako dwuznacznik – w konwencji ogniskowej dorastającej młodzieży. Potem jednak nastąpiło coś, co mnie zbulwersowało do cna. Mianowicie, po odśpiewaniu jakiejś piosenki przez dryblasów z drużyny męskiej, odezwały się z okrzykiem nie jakieś dorastające panny, lecz dziewczyneczki z gromady zuchowej. Te – zapewne nie rozumiejąc dwuznaczności tekstu – piskliwymi głosikami wykrzykiwały na całe gardło: Do chó…, do chó…, do chóru ich zapisać!…

Byłem oburzony na prowadzących ognisko, którzy dopuścili do skandalu i to w obecności postronnych widzów, pewnie w większości rodziców jakichś innych harcerzy. Plażowe ognisko opuściłem z niesmakiem. Nie mniej, krzykliwe, dziecięce hasło: Do chóru ich zapisać! zagnieździło się w mej głowie na tyle doskwierająco, że nieoczekiwanie dało asumpt do omal natychmiastowego wywieszenia – przy wszystkich dziekanatach – ogłoszenia o zapisach do STUOSOBOWEGO CHÓRU MĘSKIEGO POLITECHNIKI GDAŃSKIEJ. Będąc wiceprezesem akademickiego Bratniaka nie miałem najmniejszych trudności w powołaniu takiego chóru. Powstał naprawdę i pewnego razu śpiewał nawet w Teatrze Wielkim we Wrzeszczu z orkiestrą filharmoniczną pod batutą Bohdana Wodiczki. Ciekawe, prawda?

06. Wszystko, co nasze...

Skoro już mówiliśmy o harcerskim śpiewaniu i niemal na początku wymieniliśmy obrzędową pieśń „Wszystko, co nasze”, to pomówmy o hymnie naszej organizacji. Musisz znać jego historię, bo jakiś biszkopt zapyta na zbiórce o narodziny tego hymnu, i co? Odpowiadasz, że tak źle nie jest, że znasz melodię i słowa a nawet pamiętasz, że tekst powstał u narodzin skautingu w Polsce i że jakiś udział w tym miała twórczyni żeńskiego harcerstwa. Wobec tego przypomnijmy sobie z detalami, jak to było…

Wszystko, co nasze, Polsce oddamy, w niej tylko życie, więc idziem żyć. Świty się bielą, otwórzmy bramy, rozkaz wydany: Wstań! W słońce idź!
Refren: Ramię pręż, słabość krusz, ducha tęż! Ojczyźnie miłej służ! Na jej zew, w bój czy trud, pójdzie rad harcerzy polskich ród.

Przytoczona wyżej pierwsza zwrotka i refren stanowią hymn Związku Harcerstwa Polskiego, w myśl uchwały Zjazdu Łódzkiego z 1956 roku, wprowadzonej do Statutu w marcu 1981 r. przez VII Zjazd ZHP. Ów marcowy zjazd podjął również uchwałę o wyłączności używania hymnu przez ZHP. Pomimo takiej uchwały pieśń „Wszystko co nasze” traktowana jest jako hymn również przez inne organizacje harcerskie w kraju i za granicą (poza granicami kraju śpiewa się zazwyczaj: Wszystko, co nasze, Ojczyźnie oddamy…).

 

Pierwowzorem naszego hymnu był jednozwrotkowy „Marsz skautów”, opublikowany 15 września 1912 r. w lwowskim dwutygodniku „Skaut”. Melodia została zaczerpnięta z – popularnej na ziemiach polskich w 1905 r. – rewolucyjnej pieśni „Na barykady”, przypisywanej zesłańcowi syberyjskiemu Ignacemu Rzońcy (ur.1879). Obecny hymn od pierwowzoru różnią tylko dwa słowa. Wyrazy: otwórzmy bramy miały postać: zerwiem kajdany. Zmiana ta była nieodzowna wobec odzyskania niepodległości w roku 1918.

Słowa pieśni zaczęły się formować od 15 października 1911 r. Wtedy to bowiem w pierwszym numerze „Skauta”, Ignacy Kozielewski zamieścił wiersz, którego pierwsza strofa brzmiała: Wszystko, co nasze Ojczyźnie oddamy, w niej tylko życie, więc idziem, by żyć! Świty się bielą… rozewrzem im bramy! Rozkaz wydany: Wstań! Ku słońcu idź! W następnym roku Olga Drahonowska dostosowała trzy strofy Kozielewskiego do melodii „Na barykady” oraz dopisała refren. W ten sposób powstał „Marsz skautów”, który jednakże w hymn harcerski przeistaczał się dopiero w latach 1929-34. Zastąpił on „Rotę” Marii Konopnickiej (1908) z muzyką Feliksa Nowowiejskiego (1910). „Rota” była hymnem harcerskim od 1911 r. Istnieją teksty tej pieśni (1914), opatrzone tytułem „Hymn skautów polskich”. Natomiast w roku 1915 sam Małkowski pisał w „Uwagach dla instruktorów”: „Rotę” skauci polscy przyjęli powszechnie za swój hymn uroczysty. Prawdopodobną przyczyną uznawania „Roty” za hymn może być fakt, że -jak pisze Małkowski – ostatnie dwie zwrotki (4 i 5) zostały ułożone przez Główną Komendę Skautową w Polsce, a jedna z nich miała jednoznacznie harcerskie słowa: Po ziemi polskiej leci w głos wołanie nasze: Czuwaj!, gdy chcesz niewoli złamać los, już dzisiaj broń wykuwaj!

Ani wcześniej „Rota”, ani później (aż do 1956 r.) „Wszystko, co nasze” – nie były hymnami harcerstwa, ustanowionymi aktem statutowym. Stąd prawdopodobnie, w latach 1934-48 śpiewano hasło wydane, zamiast pierwotnego (i obecnego) rozkaz wydany; albo w niektórych śpiewnikach (Poznań 1945) wracano do dawnych słów Olgi Drahonowskiej zerwiem kajdany. Przypuszczam, że właśnie z braku zatwierdzonego w latach trzydziestych wzorca hymnu słowa hasło wydane śpiewa się w wielu kręgach seniorów do dziś tylko dlatego, że tak zapamiętane zostały w czasach młodości.

 

Hymn „Wszystko, co nasze” jest uroczyście śpiewany podczas zbiórek i apeli, poczynając od szczebla drużyny. Śpiewa się go po wydaniu komendy: „Do hymnu!” i przyjęciu postawy zasadniczej. Harcerze niebędący w szeregach podczas śpiewania salutują. Niezależnie od oficjalnego statusu hymnu pieśń ta wrastała w harcerstwo przez dziesięciolecia, nabierając w pełni również znamion obrzędowych. Pytasz – jak prawie zawsze w tej rozmowie – o moje własne przeżycia lub refleksje na temat hymnu. Mam tylko jedną. Bardzo negatywnie reaguję na podkładanie nowych słów pod obrzędowe oraz mocno zakorzenione w tradycji pieśni. Także nie zawsze wszystkie uzupełnienia kolejnymi zwrotkami są najszczęśliwsze. Jednakże – co tu dużo gadać, żywioł harcerski od samego początku karmił się istniejącymi melodiami i najlepszym tego przykładem jest akurat „Wszystko, co nasze”. Lecz nie przyjęcie melodii pieśni „Na barykady” w historii naszego hymnu było czymś złym. Warto, abyś pamiętał, iż był taki moment w historii naszej organizacji gdzieś w latach siedemdziesiątych, że z powodów politycznych dopisano hymnowi harcerskiemu drugą zwrotkę, zaczynającą się od słów: Socjalistycznej biało-czerwonej… Zwrotki tej w drużynach nie śpiewano, ale oficjalnie „wyrzuciła” ją z organizacji uchwała VII Zjazdu ZHP, o której już na początku napisałem.

07. Mam szczerą wolę...

Może zdarzyło ci się, młody przyjacielu, słyszeć od osiemdziesięcioletniego seniora, że najważniejszym momentem w jego harcerskim życiu było przyrzeczenie. Staruszek, pomimo ogólnie nadwątlonej pamięci, bezbłędnie jednak recytuje tekst, ale – co dla naszych rozważań jeszcze ważniejsze – ze szczegółami opowiada o niezwykłym rytuale, jaki temu wydarzeniu towarzyszył. A co nas dziwi? Przede wszystkim to, że omal każdemu z naszych protoplastów towarzyszyły odmienne okoliczności i ceremoniał przy składaniu przyrzeczenia. Dlaczego miało to i ma dalej miejsce? Bo akurat obrzęd przyrzeczenia, pomimo swej niezwykłej wagi, został urzędowo skodyfikowany tylko w podstawo-wych elementach, natomiast jego otoczka obrzędowa nie utrwaliła się w tradycji w formie tak daleko ujednoliconej, jak choćby ognisko harcerskie. Nie dość na tym. Wydaje się, że właśnie różnorodność rytuału przyrzeczenia potęguje znaczenie tego aktu i nadaje mu często cechy pożądanej tajemniczości.

Zanim podam przykłady konkretnych zwyczajów, towarzyszących przyrzeczeniu, powiem, że w pewnym przybliżeniu można wyróżnić dwa nurty:

  • Pierwszy nurt dotyczy na ogół miejsc zurbanizowanych i okresu pozawakacyjnego. Nawiązuje on generalnie do ceremoniału służb mundurowych (wojska, policji, straży pożarnej itp.). Jest to na ogół przysięganie w świetle dnia na sztandar (zastępczo na flagę państwową lub krzyż harcerski), w ramach uroczystości o mniejszym lub większym zasięgu. Mogą to być obchody związane ze Świętem Niepodległości, Świętem Chorągwi, patronem szkoły itp.
    Przyrzeczenie harcerskie bywa wówczas przeważnie bardzo ważnym, ale nie jedynym składnikiem imprezy, a zaletą – zresztą dość wątpliwą – jest duża liczba świadków (w tym rodziców) i ogólnie podniosły charakter uroczystości, co powoduje u młodego człowieka spore i pozytywne wychowawczo napięcie emocjonalne. Do tego nurtu wpisałbym również wszel-kie przyrzeczenia składane w harcówce lub w czasie ogniska harcerskiego w mieście, choć w tych przypadkach obserwuje się już niekiedy nieszablonowe pomysły urozmaicające standardowy obrzęd.
  • Drugi nurt ma charakter przeważnie biwakowo- lub obozowo-romantyczny, nocny lub wczesnoporanny, bardziej kameralny, związany z niespodziankami, ogniem, lasem lub ruinami starej budowli, oczkiem wodnym, bunkrem wojennym, szczytem góry a poprzedzany bywa alarmem mundurowym i często pewnymi zadaniami (np. marszem na określony azymut).

Oczywiście, nie da się tych obydwu tendencji oddzielić grubą krechą, ponieważ inwencja i pomysłowość harcerskich animatorów kultury bywa niekiedy tak bogata, że nawet w najbardziej zurbanizowanych terenach mogą wyczarować romantyczne cechy rytuału -wydawałoby się, że właściwe jedynie dla zwyczajów obozowych. Tu, druhu, twoja indywidualna pomysłowość jest nie do przecenienia.

Choć wydaje się, że nurt obozowo-romantyczny z wielu powodów jest bardziej wartościowy emocjonalnie i bogatszy obrzędowo, to jednak nie możemy odżegnywać się od nurtu pierwszego, ponieważ może on być motywowany wielorakimi czynnikami zewnętrznymi, takimi na przykład jak: pora roku, pozyskiwanie sponsorów, obecność rodziców i seniorów harcerskich, życzenie władz szkolnych lub publicznych. Przy tym, jeżeli drużyna chlubi się sztandarem – niekiedy przedwojennym i traktowanym niczym relikwia uratowana z pożogi wojennej – na który niezliczone razy składano już ślubowanie, to dalsze kontynuowanie przyrzeczenia na Rynku, w obecności starosty i błyszczących instrumentów strażackiej orkiestry, wydaje się w pełni umotywowane. Również psychologicznie ta-kie przyrzeczenie może być nie mniej ważne niż składane gdzieś w ostępach leśnej głuszy.

 

Chciałbyś wiedzieć, co w obydwu nurtach występuje zawsze, jako obrzęd ujęty w odpowiednim dokumencie Głównej Kwatery ZHP * oraz rzeczywiście honorowany ?

  • Przyrzeczenie można składać na zbiórce drużyny, związku drużyn, na obozie, w czasie uroczystości harcerskiej lub państwowej.
  • Przyrzeczenie powinien przyjmować instruktor-drużynowy albo inny, specjalnie upoważniony przez właściwą komendę.
  • Złożenie przyrzeczenia poprzedza przyjęcie tradycyjnego dla jednostki organizacyjnej szyku i powitania oraz odczytanie rozkazu przełożonego. Ponadto obowiązuje gawęda nawiązująca do symboli harcerstwa oraz treści Przyrzeczenia i Prawa Harcerskiego.
  • Następnie odczytuje się tekst Przyrzeczenie i pyta składających, czy chcą je złożyć. Jeżeli odpowiedzą pozytywnie, sami powtarzają rotę Przyrzeczenia. Wówczas instruktor potwierdza przyjęcie Przyrzeczenia wypowiadając formułę: Na słowie harcerza polegaj jak na Zawiszy. Jesteś od tej chwili harcerzem – członkiem Związku Harcerstwa Polskiego.
  • Rota Przyrzeczenia wypowiadana jest głośno i z zasady indywidualnie. Dwa palce prawej dłoni złożone, jak do salutowania, towarzyszą wypowiadanym słowom, a skierowane są na symbol (flagę narodową, sztandar harcerski, proporzec, krzyż harcerski, lilijkę, ogień).
  • Do munduru harcerza, który złożył przyrzeczenie, przypina się krzyż. Na ogół czyni to instruktor przyjmujący albo osoba najstarsza pod względem funkcji, stopnia, względnie wieku. (Ze względów technicznych krzyż przypina się doraźnie do patki lewej kieszeni bluzy mundurowej). Najczęściej wraz z krzyżem harcerz otrzymuje książeczkę harcerską w właściwym wpisem.
  • Aktowi temu towarzyszy „Hymn ZHP” oraz zwyczajowo „Idziemy w jasną” („Świetlany krzyż”); rzadziej „Harcerskie ideały” lub „Ogniobranie”.
  • Zaprzysiężonym harcerzom należy pogratulować.

Jeżeli nie zaistniała w tradycji twej drużyny jednolita forma obrzędowa przyrzeczenia, to możesz skorzystać z licznych pomysłów przytaczanych w literaturze i czasopismach harcerskich. Pomysły te świadczą o ogromnej różnorodności inwencji w tej dziedzinie. Nie będę rozwijał tematu, a ograniczę się jedynie do wymienienia niektórych tytułów (doraźnie przyjętych w publikacjach) tego aktu pasowania na harcerza: „W blasku trzech ognisk”, „W kręgu dziesięciu ognisk”, „Bratni krąg”, „Na tratwie”, „Lotnicze”, „W bunkrze”, „W ruinach zamczyska”, „Na rozstaju dróg”, „Na nieczynnych torach”, „Na szczycie Trzech Koron”, „Pod konarami stuletniego dębu”, „Tam, gdzie rozwidlona brzoza”. Jak widać, fantazja harcerska nie zna granic i wkrótce wcale nie zdziwi mnie wiadomość o złożeniu przyrzeczenia pod wodą w skafandrach dla nurków lub podczas grupowego skoku spadochronowego!

* Zasady organizowania ważniejszych uroczystości i obrzędów w ZHP, Warszawa 1969

 

Na zakończenie pozwolę sobie opisać przyrzeczenie, którego byłem współorganizatorem. Miało to miejsce na obozie w pomorskich lasach. Występuje tam sporo jezior rynnowych a jeszcze więcej maleńkich oczek wodnych, z którymi sąsiadują dość wysokie skarpy. Postanowiliśmy, że akt przyrzeczenia odbędzie się w świetle ogniska rozpalonego po jednej stronie podłużnego oczka, natomiast na przeciwległej skarpie ulokujemy w ciszy około 200 harcerek i harcerzy. Byłem wśród nich ze swym akordeonem. Liczyliśmy na niezwykłe efekty lustrzane w odniesieniu do ognia oraz akustyczne, związane z odbijaniem fal głosowych od wody i skarp. Wyprzedzająco powiem, że nie przeliczyliśmy się – przeciwnie, odnieśliśmy sukces większy od zamierzonego. Cała sceneria okazała się bajeczna, sprzyjająca słowu oraz śpiewaniu. Głosy składających przyrzeczenie w tych warunkach brzmiały jak dzwon.

Oczywiście, zadbaliśmy o to, aby sześciu biszkoptów niczego się nie domyśliło. Wobec tego wcześniej stworzyliśmy z nich zastęp i pewnego dnia o zmroku – po skrytym alarmie dla tego tylko zastępu – wypuściliśmy ich z instruktorem w trasę stosunkowo mało skomplikowanego biegu biszkopta, bo zasadniczy i dość trudny egzamin zaliczyli wcześniej, pokonując przeszkody normalnego biegu harcerskiego wraz z doświadczonymi harcerzami. Teraz trasa była tak zaprogramowana, aby okrężną drogą doprowadzić zastęp do miejsca stosu ogniskowego, który sami rozpalą. Oczekiwał tam już na nich instruktor z zapałkami oraz dwóch harcerzy, którzy we właściwym momencie rozwinęli flagę. Flaga miała stanowić w tym przypadku jedynie tło i została podciągnięta do góry, natomiast dwa palce prawej ręki miały być kierowane na ogień, aby twarze składających przysięgę widoczne były z przeciwległego stoku. Pozostali uczestnicy obozu pomaszerowali krótszą drogą do wyznaczonej im skarpy, gdzie mieli pozostawać w kompletnej ciszy aż do czasu potwierdzenia odebrania przyrzeczenia przez instruktora. Wówczas z naszego brzegu miał potężnie zabrzmieć hymn harcerski a potem nastrojowo „Świetlany krzyż”.

Wszystko przebiegało bez najmniejszych zakłóceń aż do przypięcia krzyży. Nagle stało się coś, czego absolutnie nie przewidywaliśmy. Jeden z chłopców był tak rozemocjonowany, że nikogo o nic nie pytając gwałtownie opuścił szereg i rzucił się w mundurze do wody, aby przypłynąć do naszej wielkiej gromady na drugim brzegu. Instruktorzy byli przerażeni, bo nie znali ani umiejętności pływackich harcerza, ani głębokości oczka. Obecny wśród nas ratownik zbiegł na dół, ale nie wchodził do wody i spokojnie czekał, aż chłopak dopłynie. Kadra łącznie ze mną była zdenerwowana a jedynie komendant zgrupowania wykazał zimną krew i stanowczo wezwał wszystkich do zachowania spokoju.

 

Kiedy tylko Jarek – bo tak miał na imię – dopłynął do brzegu, nie dał się nikomu chwycić za rękę i ociekając wodą biegł pod górę przeciskając się przez naszą gromadę, aż dotarł do jakiegoś dryblasa na skraju skarpy. Okazało się, że w świetle ogniska ujrzał Michała, starszego brata, który opiekował się nim nie tylko na obozie. Byli bowiem sierotami i wcześniej byli w jednym zastępie. Pewne więc znaczenie dla sprawy mogło mieć doraźne rozdzielenie braci. Na szczęście był akurat środek lata i upał panował nawet po zmroku. Zatem kąpiel w mundurku nie musiała się skończyć przeziębieniem. Komendant zgrupowania chciał zrazu odesłać pływaka do obozu, ale kiedy ten zaczął płakać, chcąc uczestniczyć w dalszym programie, komendant się ugiął. Ktoś natychmiast pożyczył Jarkowi mundurek, samemu pozostając w kostiumie gimnastycznym. Ktoś inny ofiarował się z suchymi skarpetkami, a jedynie nie znalazł się chętny do użyczenia butów. W tej sytuacji – na polecenie komendanta – starszy brat wziął młodszego na barana i okrążając wodę przeniósł go na drugą stronę.

Po chwili z naszej skarpy widzieliśmy za wodą ognisko, mundurek suszący się przy nim (na sznurku od flagi), buty schnące na patykach oraz ich właściciela grzejącego się przy ogniu. Obok stał jego wysoki brat, który w naturalny sposób zaczął pełnić funkcję dodatkowego strażnika ognia. Na wszelki wypadek oboźny pozostawił tam również instruktora, który wcześniej odbierał przyrzeczenie. Ustalony wcześniej program, polegający głównie na śpiewaniu i przerywnikach ruchowych, został wypełniony w całości. W krótkiej gawędzie komendant zgrupowania nawiązał do zaistniałego zdarzenia, akcentując przede wszystkim niezwykłą moc doznań i wzruszeń, jakie mogą towarzyszyć zdobyciu upragnionego krzyża. Było nas tak dużo, że obrzęd przyrzeczenia zakończyliśmy kręgiem wokół wody. W kręgu znalazł się w ten sposób i nasz pływak w skarpetach, i jego wysoki brat. W drodze powrotnej powstała swego rodzaju sztafeta i chłopiec na barkach coraz to innych harcerzy dotarł szczęśliwie do obozu.

Jeszcze tego wieczoru odbyła się odprawa kadry. Wtedy wyjaśniło się, dlaczego komendant i ratownik zachowali wcześniej niezwykły spokój. Otóż w przeddzień doświadczony i zapobiegliwy komendant wysłał ratownika, aby ten sprawdził głębokość oczka, ale nie dlatego, że przewidywał szalony wyczyn Jarka. Zakładał, że przy tak wielkiej liczbie młodzieży na skarpie i możliwych spacerach brzegiem, ktoś może wpaść do wody nieumyślnie, popchnięty dla kawału albo chcąc się popisać wobec dziewczyn posiadaniem żółtego czepka. Sprawdzanie głębokości wykazało, że – wobec długotrwałej suszy – nawet niewysoki biszkopt nie musiałby pokonywać tego akwenu wpław!

Od Michała dowiedzieliśmy się, że Jarek należał do nadwrażliwców, trawił go pewien kompleks niższości wobec opiekuna. Po otrzymaniu upragnionego krzyża chciał się nim natychmiast pochwalić najbliższej osobie. Czy tak było naprawdę, nie wiem, bo – ze względu na delikatność materii – komendant zgrupowania rozmowy z aktorem wydarzenia zastrzegł dla siebie, drużynowego oraz lekarza. Jarek został z powrotem skierowany do macierzystego zastępu, do końca obozu nie było z nim najmniejszego kłopotu.

 

Jesteś zaskoczony, że nie opowiadam o własnym przyrzeczeniu a wykręcam się opowiadaniem o Jarku? Mój drogi, moje było tak oryginalne, że nie dorównuje mu nawet składane na szczycie Trzech Koron. Dlaczego? Bo trudno sobie wyobrazić mniej prozaiczne. Odbyło się jesienią roku 1936 w harcówce, bo deszcz nie pozwalał nam wyjść na zewnątrz. Wprawdzie przysięgałem na bardzo wysłużony sztandar z 1919 r., ale tylko w obecności drużyny i jej opiekuna z ramienia gimnazjum. Cóż to jednak była za harcówka?

Mieściła się kątem w wielkiej piwnicy, w czynnej pracowni robót ręcznych, prowadzonej przez artystę malarza Stefana Tamowskiego. Tak więc w kącie owej sali znajdowały się dwa nasze namioty wraz z drewnianym stelażem, kotły kuchenne, narzędzia obozowe do pionierki oraz bardzo dla nas ważne przedmioty: werbel i trąbka sygnałowa. Na werblu potrafił grać każdy. Sygnałówka zaś tylko wszystkich korciła swoją złocistością i kształtem, ale tylko Genek potrafił wydusić z niej prostą melodię i to zawsze z jakimiś kłopotami. W osobnej szafce natomiast przechowywaliśmy kilka bardzo podniszczonych, zaczytanych podręczników harcerskich oraz niewielką dokumentację drużyny. Wszystko to sąsiadowało z kilkunastoma typowymi warsztatami stolarskimi, imadłami oraz szafkami narzędziowymi pana profesora. Na czas przyrzeczenia rozsunęliśmy owe warsztaty bardziej niż zwykle, aby przynajmniej cała trzydziestoosobowa drużyna mogła stanąć w dwuszeregu.

Przyrzeczenie składałem indywidualnie, po trzech miesiącach służby a to przede wszystkim dlatego, że byłem już wówczas – bądź, co bądź – uczniem szkoły średniej, w lot opanowałem całe abecadło harcerskie, a w musztrze byłem wręcz mistrzem, ponieważ wcześniej poznałem jej arkana naśladując ćwiczenia organizacji Strzelec, kierowanej przez mego Ojca.* Jednocześnie drużynowemu pilnie był potrzebny nie biszkopt, tylko harcerz, który obejmie funkcję kronikarza a doraźnie będzie w stanie wyręczyć zastępowego.

A co tak naprawdę zapamiętałem ze swego Przyrzeczenia? Na pewno nie zgadniesz! Najważniejsze było to, że kiedy moje dwa palce już dotykały sztandaru i omal zaczynałem z namaszczeniem wypowiadać wykutą na blachę rotę, rozległ się niespodziewanie i omal tuż za moimi plecami – przeraźliwie rozdzierający powietrze – głos sygnałówki Genka. Ochrypłość mieszała się z falsetem, ale to go nie zrażało! Przeciwnie, jakby chcąc zagłuszyć niepowodzenie melodyczne, dął w instrument ze wszystkich sił. Sygnał brzmiał tak donośnie, że wprawił mnie w jakiś niepokój i stresujące drżenie. Dlatego – mój drogi – głos owej trąbki dźwięczy mi w uszach do dziś!…

* Ojciec, Bronisław Chojnicki, był oficerem rezerwy a wcześniej dowódcą oddziału POW i uczestnikiem wojny w 1920 r.

08. By zdobyć szczyt ideałów...

Skoro potrafimy się wdrapywać nawet na Trzy Korony, bo tak wielką wagę przywiązujemy do Przyrzeczenia, którego następstwem jest upragniony krzyż harcerski, albo gdy skaczemy do wody pod wpływem radosnego napięcia z tym związanego, to może pogadajmy i o samym krzyżu. Warto, ponieważ jest to przedmiot towarzyszący wielu obrzędom w naszym Związku i występuje nie tylko na mundurze. Jest nie tylko cenną odznaką, ale zyskał ogromną popularność w ruchu skautowym w kraju i poza jego granicami jako ogólny znak polskiego harcerstwa. Jest – nawet częściej niż lilijka, ze względu na atrakcyjniejszą formę – wykorzystywany na sztandarach, w winietach, plakatach, kronikach, w wystroju pomieszczeń harcerskich itp. Można też spotkać go w wierszach i pieśniach. Zacytujmy fragment jednej z nich:

Idziemy naprzód i ciągle pniemy się wzwyż,
by zdobyć szczyt ideału – świetlany, Harcerski Krzyż!

W światowym skautingu istnieją odznaki związane z osiąganiem określonego poziomu umiejętności lub stażu w służbie, jednakże generalnie oparte są o wzór lilii, dominującej gabarytowo, plastycznie i emocjonalnie nad pozostałymi detalami. Polska odznaka stanowi zatem skautową osobliwość przede wszystkim dlatego, że jej podstawowym i największym elementem jest krzyż, natomiast lilijka jest wprawdzie centralnie eksponowana, ale posiada znikome rozmiary.

Twórca harcerstwa, Andrzej Małkowski, od początku widział potrzebę zaprojektowania polskiej odznaki skautowej, która nie byłaby naśladownictwem brytyjskiej, i dlatego w „Skaucie” (1911) ogłoszono konkurs. W wyniku konkursu (wpłynęły 84 prace!) do realizacji zakwalifikowano projekt ks. Kazimierza Lutosławskiego, zdobywcy III nagrody. Projekt przedstawiał na okrągłej tarczy skrzyżowane szable, krzyż wojenny z napisem „Bóg i Ojczyzna” oraz orła w locie nad nimi i hasło „Czuwaj” przy górnej krawędzi tarczy. Było tu więc bogactwo symboli, z których część znajdowała się poza sylwetką krzyża. W rezultacie Naczelna Komenda Skautowa zleciła dopracowanie projektu autorowi przy udziale Alfonsa Borkiewicza i Czesława Jankowskigo.

 

Poprawiona odznaka (jeszcze bez lilijki na środku) zamieszczona została przez ks. Lutosławskiego (ps. Jan Zawada) w książce „Czuj Duch”, wydanej w Krakowie w roku 1913. Autor tak komentował symbolikę poprawionego już krzyża: Wianek z dębu i wawrzynu oznacza cele do zdobycia: siłę i umiejętność, sprawność i wiedzę. Oplata on główny symbol skautowy: krzyż z hasłem Czuwaj! Kształt krzyża jest dawny; takiego użyto do naszego orderu waleczności Virtuti Militari; uprzytamnia on szczególnie obowiązek działalności. Ma on w środku kółko – symbol doskonałości, a w nim gwiazdę promienną, jakby światło przewodnie: ad astra. A sam krzyż znaczy; per aspera, bo wskazuje drogę ciężką, cierpieniami walki z własnymi słabościami usłaną, a przy tym oznacza też gotowość do tej walki i do wszelkich poświęceń – aż do męczeństwa za wiarę, aż do śmierci za Ojczyznę. Bóg i Ojczyzna są treścią wewnętrzną tego znaku. Hasło Czuwaj! na nim – to pobudka, ostrzeżenie; oznacza gotowość ducha do pracy nieustannej. Dalej autor jedynie wyraża nadzieję, że najbardziej skromny krzyż, którego środkowe pole będzie zawierać wyłącznie prążkowanie, przyznawany będzie ochotnikowi, czyli skautowi najniższej klasy. Gwiazdka srebrna na tym polu oznaczać będzie skauta II klasy, a gwiazdka złota przyznawana będzie skautowi I klasy. A więc w roku 1913 prace nad ostateczną formą krzyża nie były zakończone. Krzyż z lilijką stał się oficjalną odznaką polskiego skautingu w Kongresówce dopiero w roku 1915, w myśl następującego dokumentu Naczelnej Rady Skautowej w Warszawie:

Odznaki: Odznaką organizacyjną, którą należy nosić nad lewą klapą kieszeni, jest krzyż harcerski na odpowiedniej podkładce: biała – zastępowy; biało amarantowa – drużynowy. Hufcowi posiadają lilie na krzyżu w złotej obwódce, członkowie Naczelnej Komendy ponadto wieniec pozłacany… Stopnie oznaczane są: III – lilia zwyczajna na krzyżu; II – lilia srebrna nałożona na krzyż; I – lilia złota nałożona na krzyż. Od tegoż roku miało miejsce numerowanie krzyży na rewersie, wpisywanie tych znamion do indywidualnych książeczek oraz do ewidencji w drużynach. Rozpowszechnienie krzyża na cały kraj dokonało się rozkazem Naczelnictwa ZHP z 7.08.!919 r. W myśl tego rozkazu wywiadowca miał prawo do srebrnej lilijki, ćwik do złotej, a harcerz Rzeczypospolitej również do złoconego wianka. Za odznakę starszyzny (przodowników/nic) uznano w tymże rozkazie zieloną podkładkę pod krzyżem.

Najbardziej zasadniczy i zbliżony do obecnego regulamin ukazał się w roku 1928, w którym występują po raz pierwszy stopnie harcerza orlego (złocona lilijka, kółko i wieniec), podharcmistrza (podkładka zielona), harcmistrza (podkładka czerwona), Honorowego Harcerza Rzeczypospolitej (krzyż jak dla harcerza Rzeczypospolitej z białą podkładką) i harcmistrza Rzeczypospolitej (podkładka biało-czerwona). Praktycznie zasady te wygasły w roku 1948, jakkolwiek formalnie przetrwały do 1.06.1950 r., kiedy to krzyż zastąpiono znaczkiem harcerskim jako odznaką Organizacji Harcerskiej ZMP. Jedynym symbolem harcerskim na tym znaczku było hasło „Czuwaj”, umieszczone w dolej jego partii.

 

Po odrodzeniu ZHP w 1956 r. krzyż przywrócono, jednakże – na przełomie lat 1965/66 – jego numerowanie ustało, a odznaka straciła wypukłość, uszlachetniającą jej wizerunek oraz podnoszącą walory użytkowe. Prawdopodobną przyczyną niewybijania numerów oraz płaskości krzyża była masowość organizacji, której liczebność ze 179 915 członków w roku 1938 wzrosła do 600 000 w roku 1958 i aż do 2 051 677 w roku 1987.

O ile rysunek krzyża w zasadzie nie ulegał zmianom od 1915 r., o tyle – jak nietrudno spostrzec – zmieniały się kolory i funkcje podkładki. Biała na przykład oznaczała najpierw zastępowego (1915), a potem Honorowego Harcerza Rzeczypospolitej. Tytuły takie bowiem Naczelnictwo ZHP nadawało zwyczajowo już od roku 1920 wybitnym osobistościom (także spoza harcerstwa), np.: marszałkowi J. Piłsudskiemu, prezydentom S. Wojciechowskiemu i I. Mościckiemu, gen. J. Hallerowi, I. Paderewskiemu, gen. R. Baden-Powellowi, marszałkowi F. Fochowi, wszystkim przewodniczącym ZHP (z urzędu) oraz A. Małkowskiemu i ks. K. Lutosławskiemu. Daleko później, i również przejściowo, bo tylko w latach 1969-1982, te same białe podkładki przysługiwały harcerzom, którzy uzyskali stopień organizatora, będący wówczas pierwszym stopniem instruktorskim.

Z kolei podkładkami biało-czerwonymi wyróżniono najpierw 12 harcmistrzów Rzeczypospolitej, którym taki stopień – w drodze wyjątku i za wybitne zasługi w służbie instruktorskiej – przyznano w roku 1927 (m.in. J. Falkowskiej, O. Małkowskiej, J. Mauersbergerowi, S. Sedlaczkowi, T. Strumille), a rok później określono to już w regulaminie, choć kolejnych takich stopni nie przyznawano. Do podkładki biało-czerwonej powrócono w roku 1965 ustanawiając stopień harcmistrza(yni) Polski Ludowej. W latach 1965-82 stopień ten otrzymało około 10 000 instruktorów, którzy posiadali co najmniej 10-letni staż w stopniu harcmistrza.

Przypuszczam, że krzyż harcerski po złożeniu Przyrzeczenia Harcerskiego – od roku 1915 do chwili obecnej – otrzymało od 6 do 8 milionów harcerek i harcerzy, choć brak tu rzetelnej statystyki.

 

Zarysowałem, druhu drużynowy, historyczne wątki dotyczące ważnego symbolu oraz pewne refleksje na ten temat, ale o aktualnie obowiązujących w tym względzie przepisach to chyba raczej dowiem się od ciebie! Zamienimy się rolami?
Na moją – jak mi się wydawało – zaskakującą propozycję drużynowy wcale się nie skrzywił: – Druhu, nie ma sprawy! Nie widzę żadnych trudności. – Po tych słowach poprosił mnie w drugi kąt izby, wykonał zaledwie parę ruchów myszką i na ekranie pojawił się aktualny fragment regulaminu. Następnie dodał jeszcze z dumą, przynależną swemu pokoleniu: – Druh wybaczy, ale mając internet nie będziemy sobie zaprzątać głowy szczegółami. – Na takie dictum pokiwałem zasłużoną senioracką głową i pomyślałem stereotypowo: Ci mają dobrze. Pewnie nawet tabliczki mnożenia nie muszą wkuwać na pamięć! Siadłem więc na obrotowym krześle przed ekranem, chcąc spisać parę owych szczegółów, ale – zanim się obejrzałem – z drukarki wyskoczyły stosowne kartki i oto skrótowy tego rezultat.

Krzyż harcerski jest przede wszystkim kilkustopniową odznaką organizacyjną, tłoczoną w metalu i oksydowaną, mieszczącą się w kwadracie 25/25 mm (w miniaturce: 10/10, lub 5/5 mm). Na jego poziomych ramionach mieści się napis CZUWAJ na chropowatym tle. W centrum zaś znajduje się lilijka z gwiazdkami na bocznych płatkach, a idące od niej promienie zamyka pierścień. W kompozycji krzyża (na zewnątrz i w pewnej odległości od pierścienia) znajduje się wieniec z liści dębowych z lewej strony i laurowych z prawej. Wieniec nakrywa górne i dolne ramię krzyża, natomiast chowa się pod ramionami poziomymi. Odznakę członkowie Związku otrzymują po odbyciu próby harcerza oraz po złożeniu Przyrzeczenia Harcerskiego.

Według najnowszych przepisów * cechowanie zdobytego stopnia na krzyżu zależy od woli harcerza, ponieważ aktualny regulamin mówi, że stopnie harcerskie oznacza się na naramiennikach:

  • ochotniczka i młodzik – jedna belka,
  • tropicielka i wywiadowca – dwie belki,
  • pionierka i odkrywca – jedna krokiewka,
  • samarytanka i ćwik – dwie krokiewki,
  • harcerka orla i harcerz orli – jedna gwiazdka,
  • harcerka Rzeczypospolitej i harcerz Rzeczypospolitej – dwie gwiazdki.

I tylko dodatkowo stopnie harcerskie można oznaczać nabiciem na krzyżu harcerskim:

  • pionierka i odkrywca – srebrnej lilijki,
  • samarytanka i ćwik – złotej lilijki,
  • harcerka orla i harcerz orli – złotej lilijki i złotego okręgu,
  • harcerka Rzeczypospolitej i harcerz Rzeczypospolitej – złotej: lilijki, okręgu i wieńca..

Stopnie instruktorskie nie są związane z rodzajem krzyża, lecz – noszoną pod nim – kwadratową, filcową podkładką. Prawo noszenia podkładki posiadają:

  • przewodnik – podkładki granatowej;
  • podharcmistrz – podkładki zielonej;
  • harcmistrz – podkładki czerwonej.

Do noszenia odznaki uprawnia wpis do „Książeczki harcerskiej” lub „Książeczki instruktorskiej”. Krzyż nosi się 2 cm nad środkiem wszycia lewej kieszeni munduru lub nad baretkami. Miniaturki wolno nosić tylko przy ubraniu cywilnym.

* * *

Kiedy przeczytałem, że w ostatnim regulaminie w harcerstwie pojawili się nie tylko kaprale, ale także sierżanci oraz oficerowie, ucięliśmy sobie z druhem drużynowym zadziwiającą rozmowę. Oto ja – wychowany w harcerstwie według drylu wojskowego, biegły w musztrze i częstym wykonywaniu rozkazu: – Padnij! – dla którego wielkim marzeniem był krzyż z kolejnymi elementami złota – uważam, że idziemy w złym kierunku, bo jakby pod prąd trendom światowego skautingu, który dąży do daleko posuniętego odwojskowienia organizacji. Zresztą w kontaktach zagranicznych spotykałem się niekiedy z krytyką militarnego wyglądu naszych mundurów, szczególnie instruktorskich. Tymczasem młody człowiek wręcz entuzjastycznie przyjmował swe gwiazdki na naramiennikach a generalnie dowodził, że belki i gwiazdki są łatwiejsze do zastosowania, bardziej jednoznaczne w społecznym odbiorze i tańsze. Nabijanie na krzyżu srebra i złota uznał za luksus, na który przeważnie harcerzy nie stać. Może tak rzeczywiście jest? Może ma rację? Czas pokaże.

* Uchwała Głównej Kwatery ZHP nr 77/2003, dotycząca zmian w „Regulaminie odznak i oznak zuchowych, harcerskich i instruktorskich Związku Harcerstwa Polskiego”.

09. Pod lilii znakiem przekuwaj w spiż... moc ducha

Podobnie jak krzyż harcerski lilijka towarzyszy wielu obrzędowym wydarzeniom nie wyłączając przyrzeczenia. Bywa często haftowana na sztandarach, a z reguły stanowi metalowe zwieńczenie drzewców. Często też używana jest jako symbol w kronikach, w wystroju harcówek, siedzib komend oraz uroczystości harcerskich. W licznych przypadkach lilijka jako symbol jest motywem przewodnim wierszy i piosenek harcerskich – fragment jednej z nich posłużył za tytuł tego rozdziału. Bardzo często bywa też elementem okolicznościowych plakietek z okazji zlotów, rajdów, festiwali, złazów, ważnych rocznic itp.

Lilijka – jako oznaka skautowa – określona została już w roku 1908 w książce Baden-Pawella „Scouting for boys” i obecnie jest symbolem skautingu na całym świecie. Jej zasadniczy kształt miał przypominać wizerunek zakończenia igły magnetycznej w dawnych busolach i symbolizować podą-żanie skautingu we właściwym ideowo kierunku. Andrzej Małkowski, twórca harcerstwa, wierny swej idei nadawania polskiemu skautingowi cech rodzimych, znajduje dla lilijki również polskie źródło historyczne pisząc m.in.: Oznaka skautowa ma kształt lilijki, tej samej, która była herbem naszej królowej Jadwigi, żony Jagiełły. W Polsce lilijka funkcjonuje od roku 1911 zarówno wśród harcerzy, jak i harcerek, choć zagranicą znakiem skautek jest koniczynka.

Wstępna kodyfikacja polskiej lilijki miała miejsce w Kongresówce w listopadzie 1916 r., a definitywna, jednolita dla całego kraju, w Rozkazie Naczelnictwa ZHP z 9 maja 1921 r. Do dziś jest znakiem Związku Harcerstwa Polskiego w kraju i poza jego granicami. Nosi się ją przede wszystkim na nakryciu głowy, ale harcerze w okresie próbnym mogą ją nosić także w miejscu krzyża harcerskiego. (Zuchy na nakryciu głowy nie noszą lilijki, lecz znaczek – symbol gromady).

Lilijka tłoczona jest w metalu. Srebrno-szara służy harcerzom, a złota instruktorom. Jej wysokość wynosi 30 mm, a szerokość 23 mm. (Taką szerokość stosuje się w praktyce, choć regulamin kodyfikuje tylko wysokość). Na listkach lilijki widnieją litery ONC – jest to skrót hasła: „Ojczyzna – Nauka – Cnota”, używanego w pierwszej połowie XIX wieku przez filaretów. Niżej natomiast, na przewiązce, znajduje się skrót ZHP. (Inne organizacje harcerskie skrót ten zamieniają na inne symbole).

 

Tradycyjnym symbolem harcerzy specjalności wodnej jest lilijka połączona z kotwicą, przy czym instruktorzy noszą na marynarskiej czapce ten emblemat w kolorze złotym na czarnej podkładce, do-datkowo zwieńczony złotym oplotem z liści laurowych.

W związku z ponownym wejściem ZHP w struktury światowych organizacji skautowych harcerze oraz instruktorzy noszą na środku lewej kieszeni munduru odpowiednie emblematy tych organizacji.

Znakiem przynależności do WOSM (Światowej Organizacji Ruchu Skautowego) jest fioletowa, okrągła plakietka, a na niej biała lilijka z dwiema białymi gwiazdkami, otoczona białym sznurem, zakończonym na dole węzłem ósemkowym. Znakiem przynależności do WAGGGS (Światowego Stowarzyszenia Przewodniczek i Skautek) jest niebieska, okrągła plakietka, a na niej żółta koniczynka z dwiema gwiazdkami i strzałką – od ogonka koniczynki wyprowadzony jest (niedomknięty na dole) żółty pierścień otaczający cały liść.

Trójramienna koniczynka skautek to symbol potrójnej służby: Bogu, Ojczyźnie i bliźnim. Gwiazdki oznaczają Prawo i Przyrzeczenie, które skautki (harcerki) zawsze maja przed oczami. Pionowa strzałka to igła kompasu, wskazująca właściwy kierunek, a podstawa łodyżki wyraża płomień miłości bliźniego.

Znakiem przynależności do ISGF (Międzynarodowego Stowarzyszenia dorosłych Przewodniczek i Skautów) jest ciemnoniebieska okrągła plakietka, a na niej – częściowo na tle białej koniczynki – czerwona lilijka z dwiema białymi gwiazdkami.

Kształt symbolu skautingu w poszczególnych krajach i międzynarodowych strukturach nie jest tożsamy. Lilijki bywają niejednokrotnie wkomponowane w koniczynkę lub uzupełniane specyficznymi znakami, napisami i otokami, znajdującymi się poza obrysem właściwej lilijki. Tam też najczęściej na ramionach lilijki spotykane są gwiazdki, które oznaczają Prawo i Przyrzeczenie. U nas takie gwiazdki znajdują się jedynie na lilijce wkomponowanej w krzyż harcerski. Ponadto lilijki w międzynarodowym skautingu z reguły wpisują się w kwadrat lub koło, natomiast polska oznaka (z wyjątkiem żeglarskiej) zamyka się w elipsie. Wyróżnia się zatem smukłością i ornamentyką nie wybie-gającą poza jej właściwy kształt.

 

Wczesna polska lilijka (1917) posiadała ramiona wydłużone ku dołowi oraz cieńszą niż obecnie przewiązkę. Następnie kształt lilijki pięciokrotnie ulegał zmianom, jednakże były one niewielkie z wyjątkiem lat siedemdziesiątych. Wtedy usunięto z jej płatków litery ONC oraz zastosowano stylizację polegającą na dominowaniu linii prostych – cały znak przypominał wtedy romb. Współczesna lilijka powróciła do tradycji i jest omal wierną kopią poprzedniczek z lat trzydziestych i czterdziestych XX wieku.

W polskim skautingu oprócz lilijki metalowej, noszonej głównie na nakryciu głowy, istnieją inne formy oraz zastosowania. Instruktorzy mają prawo naszywać filcowe lilijki, wysokości 6 cm na lewym rękawie, 10 cm poniżej naramiennika, w kolorze granatowym (przewodnik), zielonym (podharcmistrz) i czerwonym (harcmistrz). Członkowie drużyn wodnych, poza emblematem na nakryciu głowy, noszą lilijkę z kotwicą na czarnych patkach naramienników bluz normalnego kroju, lub przyszytych z przodu typowego stroju marynarskiego (na barku, wzdłuż wszycia rękawów). Lilijka z reguły stanowi jeden z elementów symboliki znaków służb oraz owalnych plakietek drużyn specjalnościowych. Lilijka była też – co najmniej do roku 1948 – elementem klamry pasa harcerskiego. Obecnie na klamrze znajduje się jedynie kompozycja złożona z liter: ZHP, którą okala wieniec z liści dębowych i laurowych. Na uwagę zasługuje fakt, że – przy powszechności znaku – „Krzyż za Zasługi dla ZHP” nie zawiera lilijki, ponieważ został ustanowiony w połowie lat sześćdziesiątych, kiedy unikano eksponowania tradycji skautowej.

Przed kilku laty w wyniku konkursu GK ZHP zarys lilijki pojawił się – wraz ze skrótem ZHP umieszczonym wewnątrz – jako logo Związku. Chociaż w tym ostatnim przypadku lilijka wyjątkowo zatraciła charakterystyczną dla polskiego skautingu smukłość, to muszę przyznać, ze jako logo sprawdza się znakomicie. Ów lapidarny graficznie znak coraz bardziej się upowszechnia i chętnie jest wykorzystywany przez komendy oraz podstawowe jednostki organizacyjne. Oprócz korespondencji coraz częściej spotyka się go w zdobnictwie pomieszczeń, na plakatach, zaproszeniach, kalendarzach, w portalach internetowych a nawet na osobistych biletach wizytowych pasjonatów harcerstwa. Widocznie był to strzał w dziesiątkę.

10. Spotkajmy się na złazie

Tak, druhu drużynowy, krzywię się – i to bardzo – kiedy się chwalisz posiadaniem przez hufiec pięknej bazy w Dzięborzewie, bo sam przy jej budowie napracowałeś się co niemiara. Podobnie – choć nieco mniej wyraźnie – zareagowałem po zapowiedzi, że wybierasz się na tradycyjny rajd. Aby zrozumieć dlaczego starego wygę razi używane przez ciebie słownictwo – musisz cierpliwie posłuchać takiej oto opowiastki:

Twórca harcerstwa, Andrzej Małkowski już w swej pierwszej książce, opublikowanej w połowie 1911 r. „Skauting jako system wychowania moralnego” pisał: Hasłem dzisiejszych harcerzy jest: Czuwaj! a znaczy to, że harcerz ma w każdej chwili być gotowym do spełnienia swego obowiązku. Czuwaj! Bądź gotowy przez wdrożenie się do karności, posłuchu wobec każdego rozkazu swej władzy, a także umiej przewidzieć wszystkie możliwości, wiedz, co w danej chwili należy robić i tak też czyń z ochotą. Czuwaj! Bądź gotowy przez wyrobienie sił fizycznych i sprawności do skutecznego działania. Hasło zagnieździło się w organizacji bezproblemowo i funkcjonuje do dziś jako pozdrowienie harcerskie podczas apeli, meldunków oraz przy spotykaniu się druhen i druhów. Używa się go również jako pozdrowienia wieńczącego korespondencję, znajduje się na krzyżu harcerskim, stanowi tytuł harcerskiego periodyku, często – obok lilijki lub krzyża – zdobi główną ścianę podczas uroczystości rocznicowych itp. Ale co również ważne? Tego pozdrowienia nie znajdziesz dzisiaj w żadnej innej organizacji w Polsce – funkcjonuje w naszym Związku na zasadzie wyłączności.

Jakkolwiek „Czuwaj!” jest odpowiednikiem skautowego hasła Baden-Powella „Be prepared!” (dosłownie: bądź gotów), to już na tym przykładzie widać, że od początku w harcerstwie zaistniało dążenie do oryginalności nazewnictwa i nadawaniu mu cech możliwie najbardziej rodzimych. W tym przypadku Małkowski posłużył się hasłem „Czuwaj”, powołując się na to, że było ono już wcześniej przyjęte w Krakowie na wielkim zlocie sokolim z okazji 500-nej rocznicy zwycięstwa pod Grunwaldem. Zatem mamy tu do czynienia zarówno z prymatem polskości, jak i z pierwszymi oznakami idei rycerskości w nazewnictwie, a nawet generalnie w etosie harcerskim (Zawisza Czarny w Prawie Harcerskim z 1911 r.; ...o rycerstwie znad kresowych stanic w pieśni „Płonie ognisko”). Podobno w średniowieczu przeciągłym zawołaniem Czu-u-u-waj! posługiwali się strażnicy na murach obronnych sprawdzając obecność sąsiadów i chroniąc się przed zaśnięciem. Później, w roku 1916, Andrzej Małkowski nawiązuje również do ewangelicznej nauki Chrystusa: Patrzcie, czuwajcie, a módlcie się, bo nie wiecie, kiedy czas będzie*/, ale wydaje się, że jest to ideowe poszerzenie znaczenia słowa, za-stosowane przez twórcę harcerstwa ex post.

*/ (Ewangelia wg św. Marka 13, 33-37)

 

W ślad za znanym z historii rycerskim harcownikiem, w słownictwie polskiego skautingu pojawiło się od samego początku oryginalne, wyjęte z zapomnianego lamusa, określenie „harcerz”. Małkowski skorzystał w tym przypadku z hasła odnotowanego kiedyś marginalnie w słowniku Lindego. Oprócz harcerza i czuwaj rodzi się dominujący nurt nawiązywania do przeszłości nie tylko średniowiecza, ale tu i ówdzie nawet do Piasta Kołodzieja. Stąd pewnie rzeźbienie światowidów na obozach oraz takie nazwy, jak zastęp, drużyna, szczep, zastępowy, przyboczny, drużynowy, gromada (u zuchów), gniazdo. Z późniejszego okresu historycznego przeszedł do harcerstwa hufiec, hufcowy, chorągiew, stanica, stanica wodna, naczelnik, namiestnik, a z jeszcze późniejszego: Główna Kwatera (w harcerstwie od 1916 r.), kwatermistrz, sztab, wywiadowca oraz patrol.

Do oryginalnych nazw należą również: ćwik, Harcerz Orli, Harcerz Rzeczypospolitej, podharcmistrz, harcmistrz, oboźny, złaz, składnica harcerska (mniej więcej tyle, co obecne Ka-De-Ha), sobieradek (jedna ze sprawności) a nawet najnowsze świeczkowisko, które wcale mnie nie razi, bo jest ogólnie zgodne z duchem naszego słownictwa, a polega na zastąpieniu stosu ogniskowego licznymi na ogół świecami. Również, o ile w nurcie tradycyjnego nazewnictwa harcerskiego nie razi nazwa ośrodek, o tyle dawny harcerz nie jest skłonny do zaakceptowania nazwy baza (pochodzącej od łacińskiego basis), choć pod względem funkcji jest ona nawet bliższa rzeczywistości niż stanica, która przywędrowała do nas z języka ukraińskiego i określała niegdyś kozacki gród lub obóz warowny. Podobnie senior zżymał się na sam dźwięk słowa organizator, określającego wstępny a zarazem czwarty stopień instruktorski (biała podkładka) w latach 1969-1982. Osobiście bez entuzjazmu aprobuję anglojęzyczny rajd, bo wolałbym zastąpić to miano na przykład sympatyczniejszą i bardziej swojsko brzmiącą nazwą złaz, choć złaz jest w gruncie rzeczy neologizmem, podobnie jak wcześniej wymienione świeczkowisko.

No właśnie! Słusznie zauważyłeś, że w harcerskim nazewnictwie chodzi nie tylko o zgodność z duchem języka i odniesieniami do głębokiej tradycji rycerskiej, ale także – o ile to możliwe – o wyłączność w bieżącym stosowaniu danej nazwy. Przecież w innych organizacjach nie funkcjonuje harcmistrz, ćwik, zastępowy, świeczkowisko, krąg, złaz!

Poświęćmy trochę uwagi słowu „złaz”, które wydaje się jakby emanacją prostoty, polskości i ducha harcerskiego nazewnictwa. Bardziej kojarzy się bowiem z pokonywaniem drogi piechotą a nawet ze słowami popularnej ongiś w harcerstwie piosenki: …a każdy spotkany łazik, byle morowy, zawsze nam brat!... To nic, że słowo złaz wcale nie było rozpowszechnione ani przed wojną, ani w latach 1945-48, ani nawet po roku 1956. Najlepszy dowód, że znakomity „Leksykon harcerstwa” z 1988 roku* nawet nie zawiera takiego hasła.

* Pod redakcją hm. Olgierda Fietkiewicza.

 

A jednak harcerskie kręgi seniorów, kiedy tylko samorzutnie powstały w całym kraju na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku i postanowiły podążyć na Cypel Czerniakowski, ani przez chwilę nie miały wątpliwości, że najpiękniejszą, najwłaściwszą i najdobitniej harcerską nazwą dla owej zbiórki będzie słowo „złaz”. Miał to być oczywiście jedynie synonim tego, że złazimy się do stolicy ze wszystkich stron kraju. I tak to weszło w krew, że ogólnopolskich złazów w różnych regionach Polski odbyło się już kilkanaście. Zastąpienie owej nazwy inną byłoby w tym środowisku wręcz niewyobrażalne. Podobnie, jak niewyobrażalne byłoby zastąpienie nazwy harcerski krąg seniorów na przykład harcerskim kołem seniorów! Na tych dwu przykładach można bardzo wyraźnie dostrzec specyficzne znamiona ducha naszego nazewnictwa, szczególnie jeśli się zgodzimy, że – kto, jak kto – ale seniorzy na pewno posiadają dogłębne wyczucie w tej dziedzinie.

Polemizujesz ze mną w obronie słowa rajd, bo mówisz, że przywędrowało do ZHP wprost z turystyki i oznacza wędrówkę na wyznaczonej trasie, ale przecież przede wszystkim (i pewnie wcześniej) zaistniały rajdy konne, rowerowe, samochodowe, motocyklowe, a nawet samolotowe! Mówisz też, że złaz to spotkanie od razu w określonym miejscu, a rajd to pokonywanie trasy na czas, czasem połączone z przeszkodami i realizacją zaskakujących zadań, nie tylko turystycznych. Twoje rajdy, mój drogi, to na ogół po prostu nic innego, jak trochę poważniejsze biegi harcerskie. A jeśli – ponawiany już ponad 25 razy – „Rajd Wisła” jest praktycznie schadzką gwiaździstą typu biegu harcerskiego, bo zastępy złażą się z różnych punktów do stanicy w Gorzewie, czy nie pasowałoby tu słowo „złaz”?

To są wszystko sprawy dalece umowne, jeśli na przykład pielgrzymkę można odbywać samolotem, autobusem, koleją a nawet statkiem?… Rajd natomiast kojarzy mi się bardziej z samochodami, samolotami, rowerami i konnymi wypadami na tyły wroga, niż z uciążliwym pokonywaniem terenu na własnych nogach. Nie będę się zresztą ortodoksyjnie upierał przy swoich racjach – ot, rzuciłem coś do przemyślenia, ponieważ nowe pokolenia… Tak, tak! Pokolenia wychowane w latach 56 – 90, do których i ty należysz (a także współautorka tej rozmowy), nawet niekiedy nie zdają sobie sprawy z nieprzystawania nazw, z którymi przeżywały harcerstwo, do tradycyjnego nurtu nazewnictwa w polskim skautingu i niekiedy zaciekle walczą nie o oryginalność naszych nazw, lecz o ich zgodność z funkcją i współczesnym, powszechnym rozumieniem określeń.

Na szczęście, głównie pod wpływem seniorów, bazy – w dużej części – zamieniają się na powrót w stanice, organizator wyparował całkowicie z nomenklatury stopni i tylko rajd mocno się trzyma, choć Małkowscy pewnie nie pochwalaliby takiego pojęcia. Rajd trwa, bo żyje już w harcerstwie około pół wieku, znalazł się w bardzo popularnych, bieszczadzkich piosenkach. Każda chorągiew, każdy hufiec ma swój tradycyjny rajd z najsłynniejszymi – Rajdem Arsenał i Harcerskim Rajdem Świętokrzyskim na czele. Wydaje się więc, że jest to już słowo nieodwracalne. Choć czy ja wiem? Pewnie dziura w niebie by się nie zrobiła, gdyby jakaś komenda organizując podobną imprezę od nowa – i chcąc zabłysnąć odmiennością – nazwała ją złazem. Seniorzy pewnie by nie zaprotestowali i kultywowali nadal swe ogólnopolskie, gwiaździste złazy kolejowo-samochodowe. A zresztą, czy nie warto stawiać mojej tezy choćby tylko dlatego, aby ożywić nieco naszą pogaduszkę kontrowersyj-nymi spostrzeżeniami i propozycjami? Inaczej byłaby ona nudna i już przez to bardzo odbiegałaby od harcerskiego sposobu bycia!

O czym chciałbym w naszej rozmowie o harcerskich nazwach nie zapomnieć? Za co chciałbym po-chwalić harcerską współczesność, choć liczącą sobie już ponad czterdzieści lat? Za arcypiękne, oryginalne i zgodne z duchem harcerskiego nazewnictwa miano: Nieprzetarty Szlak*.

* * *

Drobna ciekawostka. Wyobraź sobie, że – pomimo autorytetu twórcy harcerstwa, Andrzeja Małkowskiego – nie przyjęła się lansowana przezeń w podręczniku z 1916 r. piękna nazwa izbica dla pomieszczenia, które dziś bardziej jednoznacznie nazywamy harcówką lub izbą harcerską (w Zagłębiu Śląsko-Dąbrowskim zwana niekiedy harcernią).

* * *

Osobny i bogaty rozdział w nazewnictwie stanowią nazwy zastępów, a w wielu przypadkach także drużyn, szczepów, kręgów, podobozów i obozów. Zastępy z reguły przyjmują nazwy zwierząt (sępów, wron, wilków, jaszczurek, jeleni, dromaderów itp.); roślin (koniczyn, szarotek, maków, dębów itp.); zjawisk przyrody (czterech wiatrów, grzmotów, gołoledzi); plemion (Polan, Indian itp.) albo nazwy przymiotnikowe: nienajlepszych, zakręconych, wczesnoporonnych.

Muszę zaznaczyć, że nazwy podobozów, drużyn i zastępów na obozach bywają niekiedy dobierane pod kątem pewnego założenia programowego. Na przykład jeśli całe zgrupowanie przyjmie nazwę Europa, to w podobozach prawdopodobnie spotkamy nazwy typu: Albion, Germania, Hellada, Hungaria, Czapka Frigijska, w drużynach nazwy regionów w tych krajach, a w zastępach nazwy miast, znanych zamków, postaci literackich itp. Będą to z reguły miana bardziej wyszukane i dowcipne niż podałem, a pewnie niekiedy także bardzo aluzyjne. Programowanie nie jest jednak powszechne i możemy równie dobrze spotkać podobóz o nazwie: Lipa (w znaczeniu bujda), Ozdoba, Trąbita, Hucpa….

Natomiast i w nazwach jednostek organizacyjnych spotyka się niekiedy tak niekonwencjonalne nazwy kręgów jak: „Powsinogi beskidzkie”, „Łysica”, „Z Tumskiego Wzgórza”, „Twierdza”, „Czerwona Szpilka” albo nazwy drużyn: „Czary Mary” (z Kutna) czy „Lepkie Paluchy” (z Krośniewic).

Nie da się tych żywiołowo przyjmowanych nazw skodyfikować, ale można powiedzieć, że ogólnie bliższe etosowi harcerskiemu są nazwy dowcipne, szczególnie autoironiczne lub wywołujące zabawne sytuacje. Wyobraźmy sobie na przykład, ile śmiechu powstaje, kiedy podczas ogniska w środku upalnego lata, prowadzący zapowiada zastęp Gołoledzi (a trawestowany niekiedy na Goło-leci lub Goła-leci!), względnie gdy podczas apelu, łamiąc za każdym razem język, melduje się trudno wymawialny zastęp Baobabów? Są to nazwy o tyle właściwe, że już w Prawie Harcerskim z 1911 r. znajdował się punkt: Skaut śmieje się i gwiżdże w najcięższym nawet położeniu!

* Nazwę oraz zorganizowanie ruchu młodzieży niepełnosprawnej w roku 1961, zawdzięczamy hm. Marii Łyczko z Krakowa, która jednak – nie da się ukryć – należy do pokolenia seniorów. Tak samo jak autor, rozpoczynała harcerstwo w roku 1936.

11. Ogrodzenie z uschniętych gałęzi

Nie uwierzysz, że w roku 1988 mało mnie szlag nie trafił, kiedy znalazłem się na wielkim zlocie ZHP na Mazurach. Zanim przybyli właściwi uczestnicy, nie mogłem uwierzyć oczom. Zajechała wielka ciężarówka i przywiozła gotowe elementy bramy obozowej, zaprojektowanej detalicznie w komendzie chorągwi. Nie, nie z jakichś okrąglaków, choć do dziś harcerze budują tysiące przepięknych, puszczańskich bram ze strażnicami i to nawet na bardzo skromnych obozach! Ciężarówka przywiozła natomiast opłacony sowicie trud wynajętego stolarza: wyheblowaną i wypolerowaną do połysku konstrukcję, tu i ówdzie okraszoną nawet laminowaną płytą pilśniową. Postąpiono tak podobno dlatego, że na Mazurach nie wolno było ścinać jakichkolwiek drzew i trzeba było wszystko przywieźć ze sobą. W porządku! Ale żaden prawdziwy harcerz – a pewnie i żaden skaut na świecie – nie postąpiłby w ten sposób. Byłoby to niezgodne z etosem skautingu, a przede wszystkim z zasadą: zrób to sam! Owszem, należało przywieźć lub zakupić okrąglaki i żerdzie, ale samemu wziąć piły i siekiery do ręki pokazując, na co stać harcerskich sobieradków. A potrafią oni zbudować wspaniałą bramę nawet bez jednego gwoździa i wyczarować swoiste, siermiężne piękno.

Nawiązując do owego zdarzenia z obozową bramą oraz analizując harcerski sposób bycia na przestrzeni kilkudziesięciu lat, mogę – być może niezbyt obiektywnie – określić pewne zjawiska i pojęcia, które są bardziej lub mniej zgodne z ogólnym etosem harcerstwa i jego misją wychowawczą. Generalnie, moim zdaniem, bliższe harcerstwu jest to wszystko, co bardziej naturalne i co wymaga osobistego wysiłku oraz pomysłowości, a dalsze to, co wiąże się z wygodną, biernością, wykorzystywaniem maszynerii i innych udogodnień cywilizacyjnych. Dla prostej ilustracji tej tezy, poniżej po lewej stronie przytoczę przedmioty lub określenia bliższe harcerstwu, a po prawej ich odpowiedniki mniej do etosu harcerstwa przystające:

  • pychówka, kajak, żaglówka – motorówka, wodolot
  • latawiec, lotnia, szybowiec, balon – samolot
  • marsz pieszy, bieg z przeszkodami, rower, koń – motocykl, samochód
  • bukiet polnych kwiatów – róże ze sklepu
  • prezent wykonany własnoręcznie – oleodruk kupiony w sklepie
  • symboliczne ogrodzenie obozu suchymi gałęziami – ogrodzenie barwną taśmą z plastyku
  • ręcznie wykonana laurka – zakupiona gotowa karta
  • samodzielne rozbijanie namiotów -przyjazd „na gotowe”
  • kwaterowanie w namiocie lub szałasie – kwaterowanie w budynkach
  • brama i strażnica obozowa z żerdzi – brama i strażnica z desek
  • gra na instrumentach tradycyjnych – gra na instrumentach elektronicznych
  • sprawności haftowane własnoręcznie – kupione sprawności gotowe
  • gotowanie strawy własnym staraniem – korzystanie z dań gotowych
  • wykonanie latryny ziemnej – korzystanie z plastikowych, gotowych kabin
  • rozniecanie ogniska krzesiwem i hubką – rozniecanie ogniska zapalniczką
  • tradycyjne nazewnictwo (stanica) – nazewnictwo obce (baza)
  • śpiewanie piosenek – odtwarzanie piosenek z płyty
  • sygnalizacja ręczna, telefon polowy, krótko-falarstwo -telefon komórkowy, łączność internetowa
  • saneczki, narty – bobsleje, motocykle górskie
  • ognisko harcerskie – występy estradowe zawodowców
  • obrzędowe ognisko – ognisko z konsumpcją

Niektóre z przytoczonych po prawej stronie pozycji wydają ci się nieprawdopodobne. Jednakże, oprócz stolarskiej bramy pod Grunwaldem, zdarzyło mi się już być na typowo obrzędowym ognisku (w kraju, a nawet na międzynarodowym złazie zagranicą), podczas którego niespodziewaną atrakcją w środku programu stało się pieczenie kiełbasek. Widziałem też obozowisko ogrodzone biało-czerwoną, szeroka taśmą, stosowaną ostrzegawczo przy naprawie dróg. Na pewno taśma jest praktyczniejsza i łatwiejsza w użyciu, ale czy bezboleśnie wpisuje się w krajobraz? Czy nie narusza harmonii leśnego obozowiska?

Dziś niektórzy wychowawcy – szczególnie ci, którzy służbę harcerską rozpoczynali w etatystycznym okresie ZHP – nie posiadają dogłębnego wyczucia specyficznego, tradycyjnego nurtu w żywiole harcerstwa. Powoduje to np. zaniechanie – podczas złazu (rajdu) w punkcie docelowym – najpiękniejszej rzeczy, jaką może być aktywne uczestnictwo wszystkich drużyn patrolowych we wspólnym ognisku. Ognisko zastępuje się niejednokrotnie – czego byłem świadkiem – wyłącznie estradowym popisem zespołu disco-polo albo zawodowego iluzjonisty, woltyżera itp. Zamiast tradycyjnego ogniska w leśnej głuszy niosą się nagle na kilometr ryki harcerskiej dyskoteki. Ognisko pozwoliłoby na wzajemne poznanie i na popisy drużyn przybyłych z całego kraju, na prezentację swych lokalnych piosenek oraz zwyczajów. Zaprzepaszczono piękną okazję. Takie hołdowanie bierności kulturalnej nie ma nic wspólnego z duchem harcerskiego obyczaju i hasłem: zrób to sam. Mamy tu raczej niewychowawcze naśladowanie trendu do obniżania poziomu imprezy w imię tzw. oglądalności!

Chciałbym być dobrze zrozumiany. Nie mam nic przeciwko dyskotece, ale tylko takiej, która nie eliminuje ogniska i odbywa się przed nim lub po nim. Tak samo uważam, że w wielobarwnym tyglu ogromnej, harcerskiej społeczności jest miejsce – i to zaszczytne oraz godne podziwu – dla drużyn lotniczych, balonowych, motorowodnych, obrony przeciwchemicznej, przeciwpożarowej, ratownictwa podwodnego, drużyn harleyowców, komputerowców, internautów itp., ale znajduje się ono jednak nieco na boku w stosunku do podstaw harcerskiego sposobu bycia.

12. Więc Czuwaj! - druhu Światowidzie...

Jak skauting skautingem a harcerstwo harcerstwem, tak zawsze na obozach pojawiały się – mniej lub bardziej wyrafinowane – totemy. Nazwa ta kiedyś – w prymitywnych wierzeniach, szczególnie indiańskich – oznaczała na przykład martwy przedmiot, zwierzę lub drzewo. Dane plemię uważało tego typu obiekty za swoich protoplastów i opiekunów. Natomiast totemy w harcerskim zdobnictwie obozowym zazwyczaj wyrażają plastycznie nazwę zastępu. Z reguły chodzi o to, aby z przyobozowych znalezisk wyczarować w dowcipny i bardzo prosty sposób emanację zwierzaka lub przedmiotu, kojarzącego się z mianem zastępu. Totem przeważnie powstaje z naturalnych – lub nieco tylko przysposobionych – kawałków drewna, kory, szyszek, trawy, kamienia, muszli, drutu, jakiejś kolorowej szmatki i Bóg wie z czego jeszcze! Przeważnie ustawiany jest obok namiotu i jeśli na przykład wyobraża sowę, to nie ma wątpliwości, jaką nazwę nosi zastęp, który tu kwateruje. Niekiedy jednak nazwy są jedynie aluzyjne i trudno od razu wydedukować, że słoń przy namiocie nie symbolizuje zastępu „Słoni”, lecz na przykład zastęp „Tragarzy”.

Niekiedy zdarza się, że totemy przypominają prace rzeźbiarskie i tylko od inwencji, uzdolnień, pracowitości i wyrobienia artystycznego autorów zależy wartość emocjonalna i plastyczna owych doraźnych tworów. Bywa też, że harcerzom udaje się przypadkowo stworzyć rzecz tak fascynującą, że przerasta ona ich zamiar i poziom przygotowania plastycznego. Interesujące plastycznie lub emocjonalnie totemy potrafią żyć bardzo długo, bo zabierane bywają następnie do harcówek, do komend lub na wystawy obrazujące harcerskie obozownictwo.

Niekiedy zdarza się, że zamiast totemów pojawiają się przy namiotach kadry kukły komendanta, oboźnego, kwatermistrza itp. Sportretowani przyjmują to z uśmiechem a nawet nie stronią od fotografowania się z własną karykaturą. Zabawa ta jest bowiem dowodem popularności danego instruktora.

* * *

Szczytem w dziedzinie totemów jest wyczyn pewnego zastępu. Wybudował słonia takich rozmiarów, że mógł go dosiadać cały zastęp. Ów zastęp przeważnie na grzbiecie olbrzyma oczekiwał na zbiórki, śpiewając zabawną kołysankę „O słoniku, co spał w różowej piżamie”. Pewnego dnia dowcipnemu zastępowemu wpadł do głowy pomysł, że w wolnym czasie każdy członek zastępu kolejno (przez pół godziny) będzie bawił słonia! Odtąd codziennie odbywał się improwizowany występ i przetarg pomysłów, dowcipów, piosenek oraz zabaw. Bawiącemu słonia towarzyszył zwykle tłumek z innych zastępów, którzy ów kabaret uzupełniali i się nim zachłystywali *.

*/ Zdarzenie opisane przez Marka Kudasiewicza w Obrzędowyn piecu. Warszawa 1987.

 

Mówiąc o totemach warto zauważyć, że do obrzędowości obozowej należą również inne zjawiska natury plastycznej, którym harcerze poświęcają na ogół sporo inwencji i wysiłku. Między innymi są to polowe kapliczki, tablice rozkazów, puszczańskie bramy ze strażnicami oraz wyszukane – i niekiedy dowcipne – drogowskazy, informujące o namiotach osób funkcyjnych, obiektach lub miejscowościach. Zdarzają się też twory przedziwne, którym trudno przypisać miano totemów, ale noszą pewne cechy obozowych figur przestrzennych o dość abstrakcyjnym charakterze. Ważne, że w swej naturze są bardzo harcerskie ze względu głównie na fantazję i omal surrealistyczny dowcip.

* * *

Byłem na zgrupowaniu, gdzie pracował zastęp sztabowy „Świst”, złożony z harcerzy będących świeżo upieczonymi studentami. Nazywał się tak, gdyż na gwizdek kwatermistrza, w dzień czy w nocy, zjawiał się natychmiast przed jego obliczem, aby wykonać każde awaryjne zadanie, nawet bardzo skomplikowane.

Pewnej nocy ów zastęp po kryjomu, w pobliżu stołówki zbudował dla siebie stół. Ba, ale cóż to był za stół?! Jego blat znajdował się co najmniej na wysokości trzech metrów nad ziemią, a nogami były brzozowe, nieokorowane pnie o średnicy rzędu 20 cm. Ażeby przy owym stole zasiąść, trzeba było wchodzić po stromej drabinie. Wyobraźcie sobie takie wchodzenie z menażką pełną jedzenia i do tego z naczyniem zawierającym kompot! „Świst” pokazał jednak, że to potrafi zrobić, budząc zazdrość i podziw pozostałych obozowiczów. Początkowo zaczął korzystać ze swego diabelskiego wynalazku na zasadzie wyłączności. Kiedy zaczęło się szemranie i donosy, „Świst” – aby jakoś usprawiedliwić niecny postępek – wywiesił szybko tablicę: HONOROWY STÓŁ DLA KOMENDY.

Nie było rady! Biedna komenda (w większości żeńska i w krótkich spódniczkach) – przy żartobliwym i głośnym dopingu obiadujących drużyn – ledwo wdrapała się jakoś na górę, choć częściowo ułatwiono jej zadanie dopuszczając wciągniecie kompotu w wiadrze na sznurku. Miało to jednak miejsce tylko jednorazowo.

Pomysł z podniebnym stołem uważałem za idiotyczny, kiedy patrzyłem na paru dryblasów pyszniących się pod niebem swoją „wysoką pozycją” obiadową. A może to było nieszczere? Może im po prostu zazdrościłem? Zmieniłem zdanie dopiero wtedy, kiedy dryblasy się zreflektowały i zaczęły zabierać gościnnie na pokład coraz to innego młodego druha. Wówczas siedzenie przy owym stole stało się obsesyjnym marzeniem pozostałych obozowiczów, szczególnie biszkoptów.

Sprytnie wykorzystał to komendant zgrupowania, codziennie czyniąc zasiadanie przy stole zaszczytnym wyróżnieniem dla zasłużonego zastępu lub nawet pojedynczych druhen i druhów. Znajdowało to nawet wyraz w rozkazach dziennych, czytanych podczas porannych apeli. Uciechy było przy tym zawsze co niemiara, bo niejedna zupa naśladowała wodospad, po-mimo ustanowienia specjalnego dyżuru instruktorskiego dla zapewnienia porządku i bezpieczeństwa.

Zgodzisz się, druhu drużynowy, że wydarzenie z podniebnym stołem koresponduje w pewnym stopniu z sukcesem drewnianego słonia.

 

A oto jeszcze jeden przykład zdobnictwa obozowego, które można uznać za totem, ale całego obozu. W roku 1946 uczestniczyłem w wielkim kursie podharcmistrzowskim nad zalewem Turawa koło Opola w ramach tzw. II Centralnej Akcji Szkoleniowej ZHP. Wśród obecnych tam 800 przyszłych instruktorów oraz licznych władz harcerskich i państwowych odwiedzających zgrupowanie szczególną uwagę zwracał totem chorągwi stołecznej. Był widoczny z dużej odległości, ponieważ harcerzom udało się go postawić bardzo wysoko, na pniu złamanego drzewa sterczącego w rejonie wiatrołomów. Była to figura przypominająca z daleka do złudzenia warszawską kolumnę Zygmunta.

* * *

Poza totemami warto zauważyć, że w obozownictwie harcerskim – a w zuchowym z zasady – miewa miejsce obrzędowość innego typu. Dotyczy to szczególnie większych obozów, gdzie poszczególne podobozy tworzą scenerię nawiązującą np. do życia Indian, Słowian, starożytnych Greków lub Rzymian, kosmitów, rycerzy, rybaków itp. Ogólnej scenerii obozowisk (np. w przypadku Indian – namioty przy pomocy wysokich i z związanych u góry tyczek ucharakteryzuje się na wigwamy) towarzyszą wówczas odpowiednie indiańskie imiona, nazwy i totemy zastępów, improwizowane stroje, zawołania, komendy, pieśni czy ogniska.

W okresie międzywojennym i tuż po wojnie, istniała dość rozpowszechniona tradycja stawiania Światowida jako głównego totemu dla całego obozu lub zgrupowania. Owa figura pogańskiego bóstwa Polan bywała czasem monstrualnej wielkości. Wyciosywano ją siekierą z grubego pnia i stawiano przy bramie wjazdowej albo w rejonie placu apelowego. Na Światowidy panowała swoista moda, a ich obecność w niczym nie kolidowała ze wspomnianymi już i funkcjonującymi w pobliżu obozowymi kapliczkami, przy których odbywały się polowe nabożeństwa oraz zbiorowe modlitwy.

Tu pozwolę sobie zamieścić fotografię jednego z takich pogańskich bożków, który został wyciosany siekierą przez hm. Ryszarda Wodzyńskiego* z Płocka, zwanego powszechnie Wodzem. Na ogół Świadowidy harcerskie były proste, symetryczne, łyse jak kolano i patrzące na cztery strony świata. Oryginalność Wodzowskiego Światowida na zgrupowaniu obozów w Jazach polegała natomiast na tym, że wykorzystał zwaloną przez wichurę grubą sosnę i zakopał jej pień w ziemię, ale korzeniami do góry. Owe korzenie pozostawił jako rozwichrzoną czuprynę legendarnego bóstwa. Tak więc, pogański bóg w stosunku do rozpowszechnionego standardu obozowego miał czegoś za dużo (włosy) i czegoś za mało, bo patrzył tylko na dwie, a nie na cztery strony świata. Mam tu jego fotografię z 1981 roku i spróbuję powiązać ją skrótowo, ale za to poetycko.
Zaproszony zostałem – wraz z kilkoma instruktorami z kręgu – na zgrupowanie obozów hufca płockiego. Jak było w Jazach, przeczytasz w dwóch moich wierszach, jakie napisałem kila miesięcy po obozie.

*Pierwszy po roku 1945 i dlugoletni komendant Hufca Płock.

 

Pamiątkowa fotografia

Harcerskie piosenki przychodziły mi na ogół bez oporu,
natomiast nigdy nie stworzyłem wiersza na podobny temat
a przecież teoretycznie – będąc druhem seniorem
i czasem poetą – powinienem mieć za sobą może i poemat?

I tu zdarzenie: Trzy dorodne – a szalone – panny przepisały
potajemnie w namiocie aż sto moich wierszy! Nie wystarczało:
Druhu ! Czy druh mógłby o Jazach ten sto pierwszy ?
Żeby druh koniecznie o nas napisał…

A mnie – jak na złość – zamurowało.
Nie potrafię, jakbym tu niczego nie widział, nie słyszał…
Nie potrafię, jakby się tu doprawdy nic nie działo.

Przyszło pożegnanie. Siadłem w trawie od Światowida o krok,
wśród tych trzech dziewcząt pozujących z przodu
– zżyty ze wszystkimi, jakbym tu bawił rok –
ktoś pstryknął i właściwie już tylko… do samochodu.

Minęły miesiące. Słoń któregoś dnia tamtą chwilkę małą
przywiózł mi zamienioną w fotografię
i stało się! Macie dziewczyny placek! Raptem napisałem
dokładnie to… czego nie potrafię.

 

To nie sen, Miła, to nie ja…

Kiedy omszały – po latach – do obozu pukam nieśmiało,
sosnowy Światowid natychmiast zaprasza w przygodę.
O, jakże dla mnie wspaniałą!
Serce się pal, wiślaną ogrzej wodę…

To nie sen, Miła, to nie ja! To już wnukowie
tak sobie wesoło śpiewają dzwoniąc menażkami.
Śpiewajcie, nieznani przyjaciele – zrozumiałem bowiem,
że nie tylko dziś i nie tylko tu … zostanę z Wami.

Więc czuwaj, druhu Światowidzie, nieskromnie pomyślałem teraz,
że oto wpisałem się trwale w piękny harcerski świat
i że tak jak ciebie długo jeszcze będą rzeźbić siekierą,
mnie – może będą śpiewać i przez następne kilkadziesiąt lat?

13. Załóż mundur i przypnij lilijkę…

Karol Jakubowski, który uczęszczał do ostatnich klas szkoły powszechnej w pobliskim mieście, był pierwszym harcerzem noszącym mundur we wsi Susk. Mnie i moim braciom, pokazywał jak z końskich derek (szmaciaków) oraz paru żerdzi zbudować namiot, niekiedy pokazywał tajemniczy dzienniczek, w którym na pierwszej stronie wykaligrafowane było bardzo starannie Przyrzeczenie i Prawo Harcerskie. Nade wszystko zaś frapował nas mundur z krajką zawiązaną pod szyją, choć nie było na nim ani krzyża, ani numerów drużyny, ani sprawności na rękawie. W sumie, te spotkania z Karolem były dla mnie pierwszym przedszkolem skautowym oraz powodem do pożądania czegoś, co już wtedy idealnie korespondowało z moją naturą.

Nic dziwnego, że kiedy w wakacje roku 1936 zamieszkaliśmy w Sierpcu, Mama musiała na gwałt szyć mundurki nie tylko dla mnie, ale także dla dwóch młodszych braci: Jurka i Zbyszka. Musiało to być ważne wydarzenie, skoro wszyscy trzej w nowiutkich mundurach – wraz z Mamą, ozdobioną modnym wówczas lisem – zostaliśmy natychmiast uwiecznieni w fotograficznym atelier pana Rutkowskiego.

Natychmiast po rozpoczęciu roku szkolnego w gimnazjum – z radością i pełen emocji wywołanych posiadanym mundurkiem oraz przygodami paraharcerskimi wyniesionymi ze wsi – zapisałem się do 98 Mazowieckiej Drużyny Harcerzy im. Jakuba Jasińskiego. Wkrótce dowiedziałem się na zbiórce, że drużyna ma piękną tradycję, bo jest omal tak stara jak gimnazjum, a jej członkowie prawie w komplecie ochotniczo i dzielnie walczyli z bolszewikami w 1920 roku.

Chociaż był to jeszcze świat bez telewizji, dyskotek, samochodów oraz rodzinnego biwakowania, to w latach 1936- 1939 drużyna liczyła tylko 30 druhów. Skupiała jedynie tych spośród kilkuset gimnazjalistów, którzy chcieli się ochotniczo poddać ostrym rygorom etycznym i sprawnościowym. W tym sensie była to organizacja elitarna, natomiast nie miało to żadnego związku ze statusem rodziców. Najlepszy dowód, że połowa druhów musiała się zadowalać posiadaniem czapki. Dlatego defilując maszerowaliśmy z fasonem nagradzanym oklaskami, ale przeważnie w kolumnie trójkowej i szyku rozstrzelonym, aby tworzyć wrażenie, że jest nas więcej. Z czasem, ów rozstrzelony szyk trójkowy uważany był nawet za tradycyjnie i na wieki wieków przypisany naszej drużynie.

 

W ten sposób, młody przyjacielu, wprowadziłem cię w kolejny temat, bo jeżeli mówimy o wielu obrzędowych zjawiskach, to wydaje się, że nie możemy pominąć stroju w polskim skautingu. Zachowuje do dziś rodzime cechy i podczas międzynarodowych spotkań wyróżnia się zdecydowanie odmiennością i – wg mnie – także osobliwym urokiem. Można powiedzieć, że jesteśmy na tym polu szczęśliwie dość konserwatywni, bo i kraj i świat generalnie się rozmundurowuje. Rzadko dziś spotkasz na ulicy umundurowanego oficera, kolejarza, strażaka lub studenta w uczelnianej czapce. Nie zna już munduru, ani nawet tarczy na rękawie, gimnazjalista a i harcerze często jadą na obóz z mundurem upchanym w plecaku.

Podobnie zaczyna się dziać w światowym skautingu, gdzie nie rzadko tylko określonego rodzaju chusta manifestuje przynależność do określonej jednostki organizacyjnej badenpowellizmu, bo krój odzienia jest bardzo różny a kolory wyczerpują całą paletę barw z wyjątkiem khaki – oznacza to ogólnie tendencję do dystansowania się od militaryzmu.
Co zatem moglibyśmy zaliczyć dziś do tradycyjnych i wciąż jeszcze dominujących cech w naszym umundurowaniu, choć swoboda przybiera w tej dziedzinie coraz szerszy zasięg, szczególnie w tzw. drużynach specjalnościowych. Przede wszystkim polskie mundury wciąż zbliżone są w pewnym stopniu do wojskowych, ponieważ harcerstwo wyrosło z walki o wolność i posiada tak bohaterską kartę wojenną (Legiony Piłsudskiego, obrona przed bolszewikami, Wieża Spadochronowa , Powstanie Warszawskie), że nie może się z nią mierzyć żadna organizacja skautowa na świecie. Stąd właśnie zachowujemy i w tej dziedzinie pewne tradycyjne kotwice, do których zaliczyłbym:

  • Zieleń munduru harcerza.
  • Szaro-popielaty kolor munduru harcerki.
  • Patki naramienne wykorzystywane do określonych znaków i stopni.
  • Rogatywka, jako nakrycie głowy harcerza (rzadziej harcerki).
  • Lilijka na nakryciu głowy (na rogatywce, berecie lub kapeluszu).
  • Krzyż Harcerski nad lewą kieszenią bluzy lub kurtki mundurowej (z odpowiednimi podkładkami filcowymi dla instruktorów).
  • Sznur odpowiedniego rodzaju i koloru na lewym ramieniu znamionujący pełnioną funkcję.
  • Krajka lub chusta poprowadzona pod kołnierzem i zawiązana lub spięta suwakiem pod szyją.
  • Sprawności na prawym rękawie.
  • Pas z klamrą organizacyjną ZHP.
  • Mundury instruktorskie podobne w kroju do oficerskich.
  • Filcowe lilijki na lewym rękawie, jako oznaki stopni instruktorskich.

Ciekawe, że akurat w sprawach mundurowych nie pojawiły się w naszym związku jakieś w miarę utrwalone obrzędy, na przykład związane z pierwszym przywdzianiem munduru przez kandydata na harcerza. Na ogół nie obleka się munduru na przykład podczas specjalnej zbiórki, lecz po prostu w domu, ku radości mamy i zazdrości młodszego rodzeństwa. Natomiast coraz bardziej upowszechnia się zwyczaj swoistych postrzyżyn biszkoptów w postaci premierowego zakładania chusty (krajki), naramienników z numerem drużyny, przypinania lilijki, sznura oraz plakietki na rękawie. Akt ten często ma miejsce podczas ogniska lub świeczkowiska, co poprzedzone bywa pokonywaniem niewielkich i zabawnych przeszkód typu: wypicie okropnego napoju, skok z zawiązanymi oczami przez kije (w międzyczasie usuwane), zaśpiewanie piosenki, mazanie błotkiem itp. Przeszkody są przeważnie dość lekkie, aby nie zrazić delikwenta do organizacji i swobodnie wymyślane w drużynie.

Bywają drużyny (szczepy), w których przypina się w takich przypadkach jedynie plakietkę plastykową, natomiast – aby zdobyć plakietkę haftowaną – biszkopt musi wykonać zadania określone przez radę drużyny. Tak jest na przykład w szczepie CZARNEJ PIĄTKI, w Dąbrowie Górniczej.

No właśnie, Druhu Drużynowy, co to jest z tymi czarnymi chustami? Skąd ta elitarność? Dlaczego niejednokrotnie słyszymy z dumą wypowiadane słowa: w naszej czarnej dziesiątce, piętnastce itp., a nie słyszymy: w naszej żółtej dziesiątce, w naszej zielonej piętnastce, w naszej białej dwudziestce?… Czort wie skąd się to kiedyś wzięło. Przypuszczam, że w początkach harcerstwa czarne chusty mogły znamionować zewnętrzną skromność, unikanie blichtru a nieść pod sobą – jakby na przekór – wyjątkową moc ducha. Z czasem drużyny czarnych chust obrastały zasłużoną legendą i tak już zostało.

Druhna Jagoda Kosakowska przysłała mi parę kartek opisujących m.in. charakter szczepu Czarna Piątka. Działa od kilkunastu lat w Dąbrowie Górniczej skupiając drużyny mlodzieżowe i starszoharcerskie. Czarne barwy przyjęto na zbiórce założycielskiej kierując się tradycją czarnych chust w harcerstwie a szczególnie Czarnej Lwowskiej Trzynastki. Harcerze noszą czarne chusty oblamowane na biało, z jednym węzełkiem na wybranym rogu, czarne pagony z białym lub metalowym numerem drużyny i taką samą oznaką stopnia. Na głowach czarne berety. Umundurowanie uzupełniają czarne getry z dwoma paskami i białe wywijaki. Na pierwszą i ostatnią zbiórkę w roku szkolnym harcerze przychodzą w pełnym umundurowaniu, a na pozostałe w harcerskich bluzach, natomiast spodnie i spódniczki mogą być nieregulaminowe.

 

Zasady mundurowe w ZHP są od dawna określone w odpowiednich regulaminach, ale – jak harcerstwo harcerstwem – tak mają miejsce odmienności w stroju. A to biały kołnierzyk pojawia się u instruktorek, a to suwak u chusty wabi oczy odmiennością, a to panterka staje się nieodzownym przyodziewkiem w drużynie. Zdarzają się jednak i indywidualni odszczepieńcy i widzimy, że tylko jeden harcerz w kręgu nosi skautowy kapelusz…

Indywidualiści byli w ZHP i przed wojną, a fantazja młodzieńcza nie zna granic. Kiedy wstępowałem do drużyny, moim drużynowym był Władek Kowalski, a jego przybocznym Kazik Przeradzki. Obaj z klasy maturalnej. Pierwszy wyróżniał się niezwykłą wręcz statecznością, natomiast drugi błyszczał sytuacyjnym dowcipem, łatwością przyswajania obcych języków i niezwykłą fantazją. Fantazja Kazika uwidaczniała się szczególnie podczas zbiórek i defilad, bo paradował wciąż w białej, okrągłej i stebnowanej czapce marynarskiej, tzw. amerykance.

Czapka ta, ozdobiona była kotwicą z lilijką, czyli herbem właściwym dla harcerskich wyg morskich. Absolutnie nietypowe dla naszej lądowej drużyny nakrycie głowy, było – jak się chwalił – pamiątką po rejsie na Zawiszy Czarnym, na światowe jamboree w Wielkiej Brytanii. Jego albinoskie nakrycie głowy, pośród kontrastowo odmiennych kształtem i barwą, zielonych rogatywek, okropnie nas denerwowało. Z drugiej zaś strony zazdrościliśmy mu.

I nie jest ważne, że – jak mi niedawno powiedział jego brat – żeglowanie i jamboree stanowiły najprawdopodobniej jedynie fantazję naszego przybocznego. Dla nas była to wówczas absolutna pewność i taką już na zawsze pozostanie w pamięci otaczających go kiedyś harcerzy.

Osobiście, pod względem fantazji i stroju, nie byłem Kazikowi nadmiernie dłużny. Tak się złożyło, że powróciwszy – bodajże w roku 1937 – z obozu w górach, gdzie napatrzyłem się na góralskie kapelusze z muszelkami i piórami, zdarzyło mi się – jako zaledwie zastępowemu – prowadzić całą kolumnę sierpeckich harcerzy (nie tylko gimnazjalnych) podczas defilady w ulicy Piastowskiej – tu kłaniają się moje umiejętności głośnego wydawania komend i przykładna znajomość musztry! Harcerską rogatywkę przyozdobiłem wówczas dookólnie, przywiezionymi z Nowego Targu góralskimi muszelkami na czerwonym, kontrastującym paseczku. Przypiąłem także do tej czapki jakieś wielkie pióro ze skrzydła indyka, a nie zabrakło przy nim i znacznego pukla białego puchu.

Ponadto, swój zwykły szary i dość sfatygowany płaszcz, uzupełniony przy kołnierzu brązowym sznurem zastępowego, przewiesiłem z ramienia i opuściłem prawie dokładnie tak, jak to robią ze swymi pelerynami wojskowi Podhalańczycy. To nic, że moja peleryna posiadała zwisające rękawy, skoro był to po prostu harcerski fason! Oczywiście, otrzymałem od jakże licznej publiczności gorące brawa. Potem zaś gratulacje, z powodu fantazji syna, docierały nawet do Rodziców.

 

Pewien obyczaj w sprawach mundurowych, który się utrwalił na dobre, choć nie jest zbyt starej daty, dotyczy sznurów funkcyjnych. To dobry pomysł. Mianowicie, podczas zjazdów sprawozdawczo-wyborczych w hufcach, chorągwiach i na szczeblu całego związku, dotychczasowe władze zdejmują sznury i kładą je na stole prezydialnym przed rozpoczęciem procedury wyłaniania nowych kandydatów i głosowaniem. Zaś po ogłoszeniu wyniku wyborów przewodniczący uroczyście przypina owe sznury nowo wyłonionym władzom i składa gratulacje – choć niekiedy są to harcerze wybrani na drugą kadencję. Przeważnie towarzyszy temu obyczajowi wręczanie kwiatów oraz zbiorowe śpiewanie odpowiedniej piosenki.

* * *

Tu, Druhu Drużynowy, chciałbym się z Tobą podzielić zdarzeniem, które – przynajmniej w mej ocenie – może świadczyć o powabie harcerskiego munduru. W roku 1984, w ośrodku instruktorów zuchowych, który mieścił się w pięknych wnętrzach oleśnickiego zamku, znalazłem się w kadrze dziesięciodniowego kursu dla około setki komendantów kręgów instruktorskich z całe-go kraju. Delegował mnie tam Wydział Kultury Głównej Kwatery z zadaniem prowadzenia wykładów i ćwiczeń głównie z takich tematów, jak: harcerski sposób bycia oraz pobudzanie twórczości (wiersz, piosenka).

Nie było to dla mnie łatwe zadanie, więc przybyłem nieco wcześniej i zanim zaczęli docierać kursanci, zdążyłem już zwiedzić wszystkie pałacowe sale i zakamarki. Teraz usadowiłem się w obszernym holu i z zaciekawieniem obserwowałem wchodzących. Przeważały nauczycielki z wiejskich szkół, które ukazywały się w progu w zimowych paltach, bo kurs odbywał się bodaj na przełomie lutego i marca. Wydawały mi się mało atrakcyjne. Z reguły, kiedy tylko ulokowały się w hotelu, wracały i (rozpytując o bufet, stołówkę, rozkład dnia) paradowały przede mną w kolorowych sukienkach, w szpilkach – jak to dziewczyny, każda chciała być piękna i różnić się za wszelka cenę od koleżanek. I co, staruszku? Wcale nie wydawały mi się atrakcyjniejsze niż w kożuchach, paltach i kurtkach. Metamorfoza w moich oczach nastąpiła dopiero podczas apelu, kiedy mundury skryły puszystości i anoreksje.. Wszystkie dziewczyny wydawały mi się teraz urocze, młode i godne zakochania. Tak przyjacielu, osobę ludzką bardzo zdobi harcerski mundur! – przynajmniej w moim mniemaniu.

14. Pan Bóg ma olbrzymią fantazję – góry są piękne!

Ten tytuł to jeden z zapisów w kronice obozu wędrownego w Bieszczadach z roku 1996. Podobnie interesujących zapisów jest tam kilkadziesiąt, a wymienię choćby najskromniejszy, zanotowany wtedy, gdy na nogach pojawiły się odciski: „Mamusiu, i po co mi to wszystko?”. Zresztą, wobec wędrownego charakteru obozu, odciskolandia uwidaczniała się u „Tramperów” na niejednej stronie. Popatrz, przyjacielu, choćby na ten fragment ich kroniki:

Co mi się jeszcze bardzo podoba w kronice „Tramperów” z Dąbrowy Górniczej? Przede wszystkim to, że jest prowadzona na gorąco w zwykłym brulionie (na papierze w kratkę), zawiera sporo satyrycznych rysuneczków oraz tekstów, kart pocztowych z wizerunkami odwiedzanych miejscowości, pieczątek schronisk. Oczywiście nie mogę przepisywać całej kroniki, ale jednego nie mogę pominąć, a mianowicie

CHIŃSKIEJ PIOSENKI LUDOWEJ:

 

Jedzcie państwo ryż a będziecie mieli skośne oczy.
Najpierw skośne oczy a potem to już para warkoczy.
Bo to się może przydać, to się jeszcze może przydać!
Lepiej teraz troszeczkę wydać
Niż w przyszłości mieć trudności.

 

Mama dibudibu mama, ryż!
Mama dibudibu mama, ryż!
Ping pong, Hong-kong!
A czym będziemy jeść ten ryż?

Ja proponuję wszystkie beczki porąbać na kawaleczki.
Chińska płyta długogrająca – 40 węzłów na minutę
(Bo ja się wcale nie chwalę, ja po prostu mam talent!)

 

Mama dibudibu mama, ryż!
Mama dibudibu mama, ryż!
Ping pong, Hong-kong!

Jest nas 40 milionów a może być jeszcze więcej

– kobiety pomożecie? Nie! „Zrób to sam”– Adam Słodowy. *

Nie mogę też zaniechać przytoczenia zabawnego dwuwiersza, świadczącego o tym, że dowcip nie opuszczał „Tramperów” na żadnej z kratkowanych stron ich dziejopisarstwa:

Jedzcie państwo gołąbki a będziecie mieć lotne myśli.
Najpierw lotne myśli, a potem to się je tylko zestrzeli!

W kronice znajdują się również tak kuriozalne wklejki, jak 228 razy przepisane zdanie: Nie będę mówił brzydkich słów, figurujące pod hasłem: Niegrzecznych przykładnie ukarać (XI punkt Prawa Harcerskiego – szczególnie na obozie).

 

Spróbujmy jeszcze przedstawić kilka najprostszych rysunków z kroniki, przedstawiających kadrę „Tramperów”:

W roku 1936 zaczynałem służbę harcerską od prowadzenia kroniki. Byłem wtedy jeszcze biszkoptem i uczniem pierwszej klasy gimnazjalnej. Zafrapował mnie gotyk, bo wtedy zetknąłem się z nim po raz pierwszy ucząc się niemieckiego. Prowadziłem więc kronikę na wzór średniowiecznych mnichów. Posługiwałem się gotyckim liternictwem starannie kaligrafując tuszem każde zdanie a do tego stosowałem iluminowane (złoto, czerń i czerwień) wielkie litery na początku opisywania konkretnego dnia lub wydarzenia. Była to benedyktyńska praca i dziwię się dziś, że chciało mi się to robić pomimo nauki, cotygodniowych zbiórek, gry w piłkę, udziału w szkolnej orkiestrze mandolinistów i fascynujących randek. Moja kronika była wówczas czymś tak niezwykłym, że w hufcu krążyły o niej legendy. Odwiedzali nas kronikarze z innych drużyn i nie mogli się nadziwić fantazji i pracowitości kolegi po fachu. Kronika nie zaginęła podczas wojny, lecz w roku 1948 (wraz ze sztandarem drużyny, skasowanym przez władze likwidujące ZHP lub schowanym przez kogoś zapobiegliwego tak, że od pół wieku nie ma po nim śladu). Wobec przewagi formy nad treścią, zawartość takiego uroczystego i uroczego dzieła jest skromniejsza i mniej naturalna niż sporządzonej w zwykłym brulionie, a prowadzonej z dnia na dzień pomimo wędrownego charakteru obozu.

Pomysł, aby do tej rozmowy z tobą, druhu drużynowy, dorzucić temat kronikarstwa w harcerstwie, podsunęła mi współautorka, druhna Jagoda, która najprawdopodobniej jest niedoścignionym mistrzem w tej dziedzinie, prowadzi już bodaj dwudziesty piąty tom kroniki harcerskiej, była wielokrotnie nagradzana przez Fundację Nagród i Wyróżnień imienia Wieży Spadochronowej w Katowicach.*. Nic zatem dziwnego, że podsunęła mi do wykorzystania (jako godną naśladowania) akurat kronikę „Tramperów”, którym przewodziła i którzy ją nawet uwiecznili na jednej z kart.

Bieżąco prowadzonych kronik jest – na szczęście – w harcerstwie mnóstwo, choć pewnie drugie tyle, to kroniki odświętne. Te ostatnie przeważnie charakteryzują się większą oficjalnością stylu, oszczędnością w opisach i tym, że pędząc do przodu często pozostawiają za sobą karty puste albo zawierające jakieś autografy, na których to kartach mają się znaleźć ilustracje i opisy minionych wydarzeń. Prawie zawsze brakuje czasu na owe poślizgi i wobec tego białe karty pozostają często nigdy niezapełnione, a uroczysta kronika kończy się nagle niczym urwisko. Widziałem wiele takich dziurawych kronik, eksponowanych nawet na wystawach, ale i one są niezmiernie cennym świadectwem czasu i inwencji twórców.

 

Oprócz kronik środowisk harcerskich różnego szczebla wcale częste są małe kroniki indywidualne. Przeważnie są to zeszyciki formatu A5. Na ogół zawierają teksty opisujące każdy dzień z życia drużyny lub obozu. Rysunki i szkice zdarzają się rzadziej i to głównie u harcerzy o uzdolnieniach plastycznych. Mam przed sobą na przykład Małą Kronikę z kursu zastępowych i drużynowych w Łękawie, rozpoczętą 17 sierpnia 1945 r. przez drużynowego 80 Zagłębiowskiej Drużyny Harcerzy z Czeladzi a zarazem instruktora tego kursu, druha Mariana Wajgla. Kronikę kończą ważne zapiski z pierwszego po wojnie kursu podharcmistrzowskiego (I CAS) w Osowcu.

Można powiedzieć, że owe indywidualne kroniki – choć tak nazywane przez autorów, w tym także przez wymienionego druha Mariana – są w swej naturze raczej pamiętnikami, a ich zaletą jest notowanie spostrzeżeń na bieżąco. Przytoczmy fragment opisu jednego dnia z tej Małej Kroniki:

Osowiec,19.8.45. …o godzinie 1330 mieliśmy zgłosić się w Naczelnictwie zastępem gotowym do biegu harcerskiego o najlepszą chorągiew na C.A.S, to znaczy w Polsce. Zaszczyt spotkał mnie nie lada, komenda naszego obozu wybrała mnie na zastępowego. Na miejscu wylosowałem numer 11, to znaczy ostatni. Wyruszyliśmy do biegu o 17-tej. Przed nami już dwa zastępy zabłądziły: Gdańsk i Mazowsze. Nasz zastęp z miejsca ruszył szykiem patrolowym za znakami do pierwszej przeszkody. Tu trzeba było wybudować most przez rów szeroki na trzy metry i zastosować węzeł kwadratowy. Wybudowaliśmy go dość szybko. Druga przeszkoda, olbrzymi staw, podchodząc do instruktora meldujemy się. Jego słowa były takie: zobaczyć co stało się na stawie (pływało tam kilka desek, łódź wywrócona, butelka i tak dalej. Wydobyliśmy to bardzo szybko, prócz tego jeszcze z dna koszulę i chusteczkę damską). Ratowanie topielca i rozkaz maszerować w kierunku północnym. Trafiliśmy na pijaka pod drzewem. Trzeba było powiedzieć o szkodliwości alkoholu dla zdrowia – była tu większa rozmowa. Przeszkoda czwarta – stacja sygnalizacyjna. Odebraliśmy depeszę: na czworakach biegiem do mnie. Co to był za bieg! Pot ciurkiem spływał nam z czoła. Na stacji nadać depeszę.

Druh Marian opisuje dalej zadania wykonywane na sześciu dalszych punktach kontrolnych biegu, a kończy tak:

trzeba było wymyślić nieznany okrzyk. Krzyknęliśmy „Byki – górą, byki – górą, byki – górą, górą, górą!”. Zakończenie biegu i odmarsz do swoich obozów. Harcerek już nie było. Za pół godziny na naszym terenie, bo jest śliczny. Zastępowych zastępów uczestniczących w biegu poproszono do środka. Ogłoszono wyniki. Nasz zastęp miał pierwsze miejsce. W chwilę po ogłoszeniu nie było nic słychać tylko jeden straszliwy okrzyk a czapki poleciały w górę. II miejsce Pomorze, III Białystok, IV Poznań, VII Warszawa, X Gdańsk, XI Mazowsze. Tylko tyle zapamiętałem. Na zakończenie ogniska gawędę miał jeden pułkownik. Mówił strasznie głupio. W pewnych miejscach jego głupiej mowy rozległy się chrząkania i pomruki. Ognisko zakończono wręczeniem Przewodn. sztandaru 2-ki kieleckiej, zabranego przez Niemców.

Ze swej strony chciałbym własną cegiełkę dołożyć do pochwały dla wartości takich małych kronik-pamiętników, choć sam ich nigdy na bieżąco nie pisałem. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych przymierzałem się do sporego dzieła autobiograficznego (liczącego już dziś ponad sto opowiadań) z radością dowiedziałem się nagle, że w roku 1946 podkomendny z prowadzonego przeze mnie podobozu, druh Stasiu Starczewski z Płocka, prowadził bieżąco kronikarskie zapiski, w których poświecił mi niejedno zdanie. Na tej podstawie mogłem datować wydarzenia oraz przekonać się, jaki to wtedy byłem dzielny. Sporo szczegółów włączyłem do opowiadania:

Głowa w chmurach i śledź w oleju

Czternastego lipca wszystkie hufce z rejonu Ostródy skierowane zostały na Pola Grunwaldzkie, gdzie wzięły udział w wielkiej defiladzie. Z każdego podobozu uczestniczyło stu wybranych harcerzy. Podczas defilady prowadziłem kolumnę hufca płockiego i nawet zachowało się zdjęcie dokumentujące to zdarzenie.
Dzień ten był potwornie upalny. Obiecywano nam transport samochodowy z Ostródy pod Grunwald i z powrotem, ale samochodów było niewiele i znaczną część drogi odbyliśmy pieszo. A oto dosłowne cytaty:

Defilada rozpoczyna się. Idziemy równym, mocnym krokiem – tak, jakbyśmy mieli za sobą lata ćwiczeń w marszach i zwrotach. Dostajemy obfite oklaski i słyszymy okrzyki na cześć harcerzy. Generał przyjmujący defiladę wznosi okrzyk: Niech żyją harcerze!..
Defilada skończona, mamy czas wolny a potem czekamy na obiecane przez starostę z Ostródy samochody. Tymczasem przybywa tylko jeden i zabiera małą grupkę harcerzy. Komendant Hufca, podharcmistrz Ryszard Wodzyński, decyduje, że idziemy pieszo a marsz będzie zaliczony do prób na stopień Ćwika i Harcerza Orlego. Maszerujemy. Kilometry mijają powoli. Młodsi i słabsi nie mogą już iść. Odsyłamy ich na spotkanych po drodze furmankach. Reszta nie traci humoru i z piosenką na ustach, z druhem Chojnackim na czele, maszeruje dalej nadając tempo pozostałym. Po przejściu 20 km, w Szyldaku, zostajemy zatrzymani przez milicjanta, który zapowiada, że nas dalej nie puści, dopóki nie przyjadą samochody z Ostródy, zaalarmowane telefonicznie. Milicjanci i miejscowa ludność tej osady proszą nas o zaśpiewanie „Jeszcze Polska nie zginęła” oraz „Roty”. Śpiewamy a potem inne pieśni harcerskie, wojskowe i ludowe. Incydent przemienia się w manifestację.


W tym momencie szosą przejeżdża jakaś ciężarówka. Milicjant ją zatrzymuje i każe zawieźć harcerzy do Ostródy. Połowa odjeżdża, ale druga połowa zostaje.. i dobrze na tym wychodzi, bo zjawiają się jacyś panowie w granatowych mundurach i zapraszają na kolację do domu wczasowego, w którym odpoczywają na koloniach dzieci z Warszawy.
Niech żyją polscy marynarze! – wznosi okrzyk druh Wodzyński. Podchwytujemy okrzyk, ale zauważamy nagle znaczki PLL LOT. Krzyczymy więc: Niech żyją polscy lotnicy!. Kolacja jest wyśmienita: chleb ze smalcem, konserwy i mleczna kawa, której już nie zdążyliśmy wypić, bo zajechał nasz samochód….

Na koniec grunwaldzkiego opowiadania, już poza kroniką Staszka, opisałem przygodę bardziej osobistej natury:

Obozy naszego hufca zaopatrzone zostały w znacznym stopniu w puszki konserwowe, w połcie słoniny (rudawe od ich zakonserwowania mieloną papryką) oraz w inne produkty żywnościowe, przez duński Czerwony Krzyż. Wczesnym rankiem, przed wyruszeniem pod Grunwald, otrzymaliśmy prowiant na cały dzień. O ile dobrze pamiętam, na każdego druha przypadał jeden pomidor, pół chleba oraz owalna puszka ze śledziami od Duńczyków. Kiedy niektórzy moi chłopcy – wycieńczeni już na początku forsownym marszem z miejsca obozowania do Ostródy – bardzo zgłodnieli, oddałem im wspaniałomyślnie (jak się okazało, nieopatrznie!) oprócz pomidora, także cały swój chleb. Tak byłem przejęty i zaabsorbowany swoją rolą przywódczą oraz odpowiedzialnością za podopiecznych, że aż do zakończenia defilady niczego nie jadłem. Wreszcie, w czasie wolnym, kiedy już na dobre przeminął stres defiladowy, mój własny żołądek zaczął się natarczywie domagać o swe zaniedbane prawa.

 

Siadłem więc w pełnym słońcu na jakiejś najbliższej miedzy, wyjąłem z chlebaka puszkę i zacząłem intensywnie pałaszować nordyckie śledzie. Pomimo głodu apetytu starczyło jednak na krótko. Bowiem olej – ze względu na wyjątkowo wysoką temperaturę otoczenia – stał się nieprzyjemnie ciepły i płynny niczym woda, a brakowało w nim choćby odrobiny soli lub innej ostrej przyprawy. Bez chleba nie byłem w stanie spożyć nawet połowy zawartości owej puszki z rycyną. Morskie ryby wywołały u mnie najprawdziwszą morską chorobę i borykałem się z nią przez kilka godzin.


Odtąd – bodaj aż przez kilkanaście lat – na śledzie w oleju nie mogłem patrzeć bez uczucia mdłości. A równocześnie od czasu mej pamiętnej wyprawy pod Grunwald tego rodzaju puszki rybne kojarzyły mi się nie tyle z wiktorią Jagiełły, co z klęską komtura von Jungingena!

* * *

Z każdej kroniki, prowadzonej w drużynie, kręgu, szczepie, hufcu lub powstającej doraźnie podczas obozu, szkolenia, złazu albo rajdu powstaje w końcu do spożytkowania przez historyków potężny materiał dotyczący wydarzeń, a przede wszystkim stylu życia w polskim skautingu. Ukazało się już sporo książek, które obficie czerpią z takich źródeł. Jako przykład wymieńmy choćby wydaną w roku 2003 książkę hm. Stefana Romanowskiego: A kiedy wspomnień nadejdzie czas.

* * *

Kronikarstwo nie jest wyłączną domeną harcerstwa. Współcześnie, kroniki prowadzą często przedszkola, szkoły, kolonie młodzieżowe, domy dziecka i weterana, różne organizacje społeczne a niekiedy nawet urzędy. Grzechem byłoby jednak, Druhu Drużynowy, pominięcie tematu kronikarstwa w obrzędowości harcerskiej. W ZHP jest to bowiem obyczaj zakorzeniony w tradycji drużyn od początku ich powstawania i przypuszczam, że nie istniały i nie istnieją dobre drużyny bez kronikarza i bez kroniki. Ponadto zaryzykowałbym twierdzenie, że w naszym Związku akurat kroniki są trwałym i niezaprzeczalnym dowodem bytu ósmego punktu Prawa Harcerskiego: Harcerz jest zawsze pogodny!

15. Asymptota

Zbliżamy się do końca rozmowy o obyczajach, ale końca jakoś nie widać i pewnie nigdy go nie będzie… Obrzędowość jest bowiem sprawą żywą. Wciąż rodzą się nowe pomysły i zwyczaje, pomnażając utrwalony dorobek. Bogactwo zwyczajów w naszej organizacji związane jest – jak sądzę – w dużej mierze i z tym, że skauting starał się i stara wychowywać młodzież na szlachetnych ludzi przede wszystkim przez zabawę. Tej zaś z reguły towarzyszą różnorodne formy obrzędowe. A ponadto przez prawie sto lat pomnażała się tradycja w tym względzie i dorobek jest ogromny – mamy z czego czerpać. Można korzystać z gotowców albo z pewnych drogowskazów, jakie zarysowane zostały w przekazie historycznym.

Stąd nie sposób opisać w niewielkiej książeczce całego inwentarza obrzędowości, bo przejawia się ona prawie we wszystkich postaciach harcerskiego sposobu bycia i służby. Dlatego, jeżeli coś pominąłem, to zachęcam cię do korzystania z literatury. Ponadto, niezależnie od tradycyjnych kotwic w obyczaju harcerskim, stroju i symbolice, wciąż następują zmiany, za którymi trudno nadążyć.

Druh Adam Czetwertyński przeglądając wstępny zarys moich rozmów z tobą, tam, gdzie wymieniam oznaki stopni, napisał na marginesie: Czy to jeszcze aktualne? Wobec tego pozwól, że na zakończenie przytoczę swój wiersz „Asymptota”. Czy jest w nim cokolwiek z harcerstwa? Owszem: …w drodze zmęczenie;… głowa na mchu a nade wszystko nieustanne dążenie ku ideałom.

Mimo, że w drodze zmęczenie
nie kładź czoła – nawet na mchu!
Szczęściem bowiem wyłącznie dążenie
– dążenie ku…

 

Twój skarbiec może złudzeniem
– nie muruj w nim nawet dzisiejszego snu!
Szczęściem bowiem wyłącznie dążenie
– dążenie ku…

 

I nie upajaj się rojeniem,
że niebo na zawsze znalazłeś tu,
bo szczęściem naprawdę wyłącznie dążenie
– dążenie, dążenie, dążenie ku…

Warszawa 2004

……………………………………………………………………….
* Materiał opracowany na zamówienie HBW „Horyzonty” – w witrynie zamieszczony za zgodą autorów oraz wydawnictwa .
Z ramienia HBW korektę przeprowadził hm. Adam Czetwertyński.. (Uwaga: Znaczna część ilustracji została dostarczona przez autora – i wprowadzona przez redakcję witryny – już po wymienionej korekcie.)